Rozdział 22

221 8 0
                                    

Zadzwonił telefon. Chłopak podniósł go z biurka i palcem przesunął ikonkę z zieloną słuchawką.

- Halo?

- No za ile będziesz? - głos w słuchawce wydawał się być lekko zirytowany.

- Za kila minut, serio.

- A gdzie jesteś?

- No... - zawahał się - no jeszcze w domu, ale zaraz wychodzę, obiecuję.

- Spóźnimy się.

- Oj nie przesadzaj.

- Spóźnimy się, i to jak zwykle przez ciebie.

- Już zakładam buty, będę za... - zastanowił się chwilę, kalkulując czas przejścia najkrótrzą możliwą drogą, wykluczając przedzieranie się przez krzaki dzikiej róży za spożywczym, bo z dużą walizką nie będzie to bułka z masłem - siedem minut.

- Czekam. I jak nie przyjdziesz, to, przyrzekam, pojadę bez ciebie.

Tolys rozłączył się, spuścił ręce i zadarł głowę do góry, kierując ją w stronę letniego słońca, które przyjemnie grzało mu w twarz. Zamknął oczy. Myślami wrócił na Litwę, do domu, w którym się urodził i spędził pierwsze niecałe siedem lat swojego życia. Później jego rodzice przeprowadzili się do Polski w pogoni za lepszymi zarobkami, a on poszedł do polskiej szkoły. To właśnie tam poznał...

- Licia!! - Feliks stanął koło niego zdyszany, a jego walizka, którą nieumiejętnie postawił, przewróciła mu się pod nogi. - Już jestem - wyprostował się - nawet mi to zajęło mniej niż mówiłem - był z siebie ewidentnie bardzo dumny.

- No to dobrze - brunet odwrócił głowę w jego stronę. - I tak nam się pociąg spóźni.

- To generalnie po co do mnie dzwonisz, jak wiesz, że mamy jeszcze czas?! Jeszcze miałem flet spakować!

- Po co ci flet w górach? - zdzwił się Litwin, marszcząc brwi, ale nie ukrywał, że trochę go to rozbawiło.

- Ty gitarę wziąłeś.

- Racja - przyzwyczaił się już do ciężaru futerału z instrumentem przewieszonego przez plecy.

Niższy z chłopaków podniosł walizkę i się na niej usadowił, kładąc na kolanach niebieską, puszystą poduszkę pokrytą futerkiem z wyszytymi muszelkami. Z tylnej kieszeni spodni wyjął telefon i zaczął scrollować instagrama, a Tolys kontynuował swoje opalanie twarzy. 

Usłyszeli komunikat z głośników i gwizd nadjeżdżającego pociągu, którym mieli pojechać na upragniony wyjazd, tylko we dwoje. Kiedy pojazd wjeżdżał na peron, o mało nie zabrał Felikosowi jego czapki z daszkiem, która pofrunęłaby z wiatrem, gdyby w porę jej nie przytrzymał.

- No widzisz, Liciu, w końcu wyrwiemy się z tej dziury.

- Uważasz nasze miasto za dziurę? - skrzywił się Litwin.

- Nie, nie, ale ile można robić te same rzeczy?

- W sumie masz rację - zgodził się.

Chłopcy wsiedli do jednego z wagonów i zaczęli szukać wolnego przedziału. W najmniej zatłoczonym, oprócz nich, siedzieli rodzice z na oko pięcioletnim dzieckiem i jakiś starszy pan, czytający wielkoformatową gazetę.

Włożyli bagaże na półkę nad fotelami i usiedli koło siebie przy oknie. Niedługo po tym jak ruszyli, mały chłopiec zaczął wrzeszczeć, bo jego mama nie chciała dać mu kolejnego batonika, a warto zaznaczyć, że odkąd studenci wsiedli do przedziału wsunął już dwa. Kobieta wzięła go na ręce i wyszła na korytarz, żeby uspokoić malca i pewnie odprawić mu jakieś kazanie.

A ty Liciu?... | LietPol [Hetalia]Where stories live. Discover now