Rozdział 23

227 14 5
                                    

Feliks leżał na górze piętrowego łóżka i wpatrywał się w sufit. Nie mógł uwierzyć, że musi dzielić pokój z nimi. Cały czas, w myślach, pytał się sam siebie, dlaczego akurat oni. Dlaczego musieli trafić akurat na nich. Okej, z Ludwigiem niezbyt się lubili, ale niczego konkretnego do niego za bardzo nie miał, za to Gilbert... Chciał zapomnieć o jego istnieniu, odkąd obudził się między cmentarnymi grobami po tamtej pamiętnej imprezie. Nie ma słów, które pozwoliłyby opsać wściekłość, jaką wtedy czuł. Od tamtej pory starał się go unikać, ale, jak się teraz przekonał, los postanowił sobie z niego zażartować i przydzielić ich do jednego pokoju w schronisku.

Obrócił się na prawy bok w poszukiwaniu jakiejść wygodnej pozycji do spania. Nie spodziewał się, że napotka wstrętny, jego zdaniem, wyraz twarzy tego wampirowatego debila, którego uśmiech prześwitywał przez ciemność.

- Co się tak gapisz? - syknął szeptem blondyn, żeby nie obudzić reszty.

- Już popatrzeć nie mogę? Dawno się nie widzieliśmy, to normalne, że już zdążyło mi się trochę zapomnieć, jak wyglądasz - odrzekł, a wredny uśmiech nie zszedł mu z twarzy.

- Widzę, że nie tylko ja chciałem wyrzucić kogoś z głowy.

- Oj, Feliks, po co to ciągnąć? Zamiast zapominać o mnie, zapomnij o tamtej sprawie i będzie git. Tak jak dawniej.

- Wywiozłeś mnie na cmentarz! - powiedział prawie głośno, ale natychmiast ucichł, słysząc skrzypienie materaca, na którym spał Tolys. Nie chciał go przecież obudzić.

- Kiedy to było... Wyluzuj trochę. Bierzesz życie za bardzo na poważnie.

Polak zamilkł. Nie miał ochoty na dalszą rozmowę. Odwrócił się twarzą do ściany i zamknął oczy, próbując myśleć o czymś przyjemnym, co szybko utuli go do snu. Jednak nic takiego nie przychodziło mu do głowy, bo cały czas przed oczami widział twarz tego dziada. Czuł, że zaraz nie wytrzyma, wstanie i wyrzuci go z pokoju, dla świętego spokoju ducha. Samo znajdowanie się kilka metrów od niego przyprawiało go o mdłości.

- Ej, Feliks... A wiesz, że-

- Cicho.

- No, ale-

- Cicho, mówię przecież. Ja tu próbuję spać.

- Ale-

- Gilbert! - znów prawie użył strun głosowych. - Bądź cicho, do cholery jasnej!

Po jego słowach przez chwilę panowała cisza. Szkoda, że tylko przez chwilę.

- Ej, bo-

- Dobranoc, Gilbert - blondyn chciał dać mu do zrozumienia, żeby w końcu się zamknął.

- Bo-

- Dob-ra-noc.

- Oj, dobra. Dobranoc. Pogadamy sobie jutro - białowłosy też obrócił się na drugi bok i narzucił kołdrę na ramię.

Polak nie miał nawet zamiaru z nim rozmawiać, ale przeczuwał, że nie uda mu się tego uniknąć.

***

Jasne światło wpadające przez okno oślepiło Feliksa, każąc mu otworzyć oczy. Aby się przed tym uchronić, schował głowę po kołdrą. Nie chciał jeszcze wstawać. Na samą myśl o zobaczeniu tego wnerwiającego Niemca robiło mu się niedobrze. To miał być wspólny wyjazd jego i jego chłopaka. Tylko. I tak też się z początku zapowiadał.

Blondyn usiadł i rozejrzał się po pokoju. Z tego, co zaobserwował, był jedyną osobą, która jak narazie zdążyła przywitać się z nowym porankiem. Wyskoczył z łóżka, zebrał wszystkie potrzebne rzeczy i, cały zadowolony, że udało mu się nie narobić zbędnego rabanu, otworzył drzwi z zamiarem wyjścia do łazienki. W ostatniej chwili jednak, coś mu przeszkodziło.

A ty Liciu?... | LietPol [Hetalia]Where stories live. Discover now