10. Dzień festynu.

61 16 16
                                    

— Kolejne spotkanie klubu! — wykrzyknęła Klara. — Hip hip, hurra! Hip hip, hurra!

Siedzieliśmy wszyscy wokół dwóch złączonych ławek i rozkoszowaliśmy się niezręczną ciszą.

— To co dzisiaj porobimy? — spytał Karol. — Mam uno — dodał wyciągając karty z torby — i zwykłe karty. Oraz chińczyka.

— To na pewno kółko badaczy zjawisk nadprzyrodzonych? — wtrąciłam.

— Oczywiście — odparł czerwonowłosy. — A czego oczekujecie? Że będziemy biegać po szkolnym strychu z latarką i solą wypędzając niechciane duchy? — Klara zachichotała. — To właśnie robimy w naszym kółku. Siedzimy tu i czekamy aż wydarzy się coś ciekawego.

— Chyba nieudolnie — westchnęłam.

— Zapomniałaś już o radiu, które włączyło się samoistnie, gdy ostatnio tutaj byliśmy? — spytał Karol uśmiechając się zadziornie. — Albo o napisie o tablicy? ,,UWIERZ"! — wykrzyknął rozkładając ręce na boki  — Jeśli dobrze pamiętam...

— Tego nie da się zapomnieć! — wtrąciła Werka, która od pięciu minut nieustannie włączała i wyłączała owe radio. Urządzenie wydawało przy tym nieznośny szum.

— Pora na mnie — Klara zerwała się z miejsca i nie żegnając się z nami wybiegła z sali.

— Uważaj na... a zresztą nieważne — Karol zaczął tasować karty. 

— Co? — zaczęła Weronika.

Czerwonowłosy podniósł wzrok znad talii kart i uśmiechnął się tajemniczo. Nie odpowiedział na pytanie.

— Radio mogło być zepsute — odwołałam się do wcześniejszego tematu. — Jest już stare.

— A co z tablicą? — spytała Weronika. Zamilkłam na chwilę.

— No, co z tablicą? — Karol powtórzył po blondynce. — Słucham cię, Alicjo, pogromco mitów.

— To też jakiegoś rodzaju sztuczka — powiedziałam. — Jeszcze jej nie rozpracowałam.

— Powodzenia w takim razie — powiedział Karol uśmiechając się ironicznie i zaczął rozkładać karty.

*****

Z uwagi na festyn środowe spotkanie klubowe było skrócone. Jednakże, tego dnia Karol rozłożył karty, a Major Sonata — kolejne zadania. Co prawda nie mnie. Ja o niczym nie wiedziałam, jednak pomimo, że nie brałam w tym wszystkim udziału usłyszałam o późniejszych wydarzeniach.

Usłyszałam o nich tak jak i całe miasto. Tak jak i cały kraj.

Tak jak i być może, cały świat.

O trzynastej trzydzieści razem z Elizą i Weroniką skończyłyśmy rozkładać nasze stoisko. Sylwia poszła po ciasto, które zostawiła w lodówce w szkolnej kuchni.

O trzynastej czterdzieści pięć stoisko było rozłożone, ale Sylwii i ciasta dalej nie było.

O trzynastej pięćdziesiąt Eliza poszła poszukać Sylwii.

Nie wróciła aż do czternastej. A punkt o czternastej mieszkańcy Utraconych Wodospadów wybiegli na ulicę. Nieśli ze sobą transparenty, bilbordy, plakaty i magnetofony. Krzyczeli chórem:

— Prawa dla potworów! Prawa dla potworów!

Rozpętał się niezrozumiały chaos. To nie mogło być działanie Major Sonaty, gdyż nie miałam o tym bladego pojęcia! W dodatku ludzie ci nie mieli ani masek, ani konkretnego planu działania. Wyszli jedynie pokrzyczeć, bezcelowo wyrazić swoje niezadowolenie.
Naprawdę bezcelowo. W ten sposób nikt nigdy niczego nie osiągnął, nie tutaj, nie w naszym kraju.

Wyjrzałam przez szkolne okno.

Ludzie wyglądali jak zombie. Bezmyślnie, nieustannie powtarzali jedną kwestię.

Prawa dla potworów.

I nawet jak setki lub nawet tysiące ludzi wyszły na ulicę, nie byli oni w stanie przekonać jednej osoby, która trzymała władzę. Wolność słowa nie ma znaczenia, jeżeli nikt tego słowa nie słyszy.

Reszta wydarzeń nastąpiła błyskawicznie. Większość protestujących została zgarnęła przez policję, a szkolny festyn, dla zachowania ostrożności, został wstrzymany. Ludzie nawet nie próbowali kłócić się z władzami, posłusznie udali się na komisariat.

Gdy około osiemnastej sytuacja się uspokoiła, a nam nareszcie pozwolono na opuszczenie szkoły, wracałam do domu ulicą pełną porozrzucanych jednakowych plakatów o jednakowych hasłach. Gdy dotarłam do siebie okazało się, że nie był to koniec zaskakujących wydarzeń dzisiejszego dnia.

W salonie zastałam rodziców i Freyę. Oglądali telewizję w kompletnym milczeniu i przy zgaszonym świetle. Moja mama lubi telewizję, ale ojciec i Freya — niekoniecznie, dlatego scena ta była niebywale zaskakująca.

— Co się stało? — spytałam podchodząc do siedzących na kanapie.

Spojrzałam na ekran. Gdy zobaczyłam nagłówek reportażu, po moich plecach przeszedł zimny dreszcz.

Prezydent został zamordowany. Przy jego ciele znaleziono kartkę: 

,,Nie odzyskaliśmy praw negocjacjami, odzyskamy je więc walką

podpisano: Major Sonata"

Kroniki Lost Waterfalls: W Połowie PustaWhere stories live. Discover now