4.2. Zginę za dwa tygodnie.

46 12 6
                                    

Wysiadłyśmy na tej samej stacji, jednak Weronika skierowała się na prawo, ja zaś na lewo. To dlatego, że mieszkam w starej części miasta, w której większość budynków pochodzi z XIX wieku. Moja przyjaciółka ma dom w nowej części, w której w bardziej współczesnych czasach osiedlali się ludzie z dużych miast, pragnący uciec od hałasu i życia w pośpiechu.

Moja rodzina mieszka w Utraconych Wodospadach od wieków. Nic więc dziwnego, że każdy z nas z pokolenia na pokolenie rodzi się potworem. Właściwie, to dziwne, że ,,normalni" ludzie tego nie podejrzewają.

Przeszłam przez most, który stanowił granicę między tym co nowe i bezpieczne, a tym co stare, nieznane, budzące lęk. Budynki w ,,starszej części" znajdowały się na skraju Puszczy, o której krążyły tajemnicze plotki, nic więc dziwnego, że normalni ludzie nie czuli się tam bezpiecznie.

Ja nie czułam się bezpiecznie nigdzie. Ani w starej, ani w nowej części miasta. Ciężko było mi ciągnąć za sobą swoją walizkę, gdy ręce trzęsły mi się ze strachu. To miasto było okropne, było przerażające, przechodziły mnie ciarki, gdy znowu witało mnie w swoich skromnych progach.

Po kilku minutach marszu wzdłuż ulicy Porzeczkowej zatrzymałam się przed domem o numerze 13. Nic się nie zmienił. Te same szare ściany, te same okna z witrażami, ten sam spiczasty dach, za którym teraz chowało się krwiście zachodzące słońce i ta sama jodła, zasłaniająca balkon. Jego widok wywołał u mnie momentalny atak lęku. Nie chcę znowu w nim mieszkać, nie chcę znowu powtarzać tej pętli!

Powoli, na ociężałych nogach weszłam po kamiennych schodach i otworzyłam duże, zdobione drzwi.

Nim jednak zdążyłam postawić stopę za progiem, ktoś mnie potrącił.

Zachwiałam się nieznacznie próbując złapać równowagę i w ostatniej chwili uratowałam się od upadku w dół schodów chwytając się grafitowej balustrady. Spojrzałam na postać zbiegającą teraz po kamiennych schodach. Tą osobą była moja siostra, Freya. Drobna dziewczyna o bladej cerze i długich blond włosach nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi, zajęta była ucieczką. W mgnieniu oka zbiegła po schodach.

— Co się stało?! — krzyczałam za siostrą stojąc w drzwiach. — Czekaj... Ała! — Ktoś wyraźnie mnie popchnął.

Ponownie złapałam się balustrady i spojrzałam na osobę, która teraz wybiegła z domu.

To Louis wbiegł na mnie, prawdopodobnie goniąc Freyę. Jeśli chodzi o Freyę to mogłabym pisać rozprawki na temat tego jak cudowną, pomocną, sympatyczną (słowem: idealną) jest osobą. Jednak w przypadku charakterystyki mojego brata istotna jest właściwie tylko jedna cecha.
Otóż — jest on idiotą.

— Oddaj mi tego robala! — krzyczał za zielonooką.

Wszystko bez zmian.

— Nigdy! — odpowiedziała dziewczyna, prawie przez łzy. — I to nie ,,robal", a biedronka!

Zmiany były bezcelowe.

— Wszystko jedno, potrzebuję go!

Co jeszcze mogę zmienić, aby się uwolnić?

— Nie pozwolę ci jej pokroić!

Nic. Mogę tylko ginąć w nieskończoność.

Wybiegli na ulicę i zniknęli z moich oczu za zasłaniającymi drogę świerkami.

Weszłam do domu. Po krótkiej rozmowie z rodzicami poszłam do toalety. Miałam dość powtarzania tego pierwszego dnia, jednak właściwie, to teraz miałam również dość całego mojego życia. Wycisnęłam płyn micelarny na wacik i zaczęłam zmywać makijaż.

Od razu, gdy przetarłam oko poczułam cholernie bolesne pieczenie i krzyknęłam przerażona. Wrzuciłam wacik do zlewu i spojrzałam w lustro. Moje prawe oko było całe zaczerwienione, szczypało, jakbym przetarła je pokrzywą. Zaczęłam przemywać je zimną wodą. 

Spojrzałam na półkę pod lustrem. No tak. Pomyliłam buteleczki. Próbowałam zmyć makijaż zmywaczem do paznokci.

— Alice, wszystko w porządku? — usłyszałam za drzwiami głos mamy.

— Tak! — odpowiedziałam. — Żyję.

Prychnęłam śmiechem. Chciałaś powiedzieć  "J e s z c z e   żyję"...

*****

Siedziałam w swoim pokoju o niebieskich ścianach bezcelowo patrząc się w sufit i czekając, aż do mojego pokoju ktoś zapuka. W końcu to nastało. Nie czekając na moje ,,proszę" do pokoju wpakowały się dwie osoby. Louis i Freya.

— Alice?! — krzyknęli niemal jednocześnie.

— Czyli dobrze mi się wydawało, że widziałam cię w drzwiach...
— zaczęła Freya, po czym oboje usiedli obok mnie.

— Mi się nie wydawało — przerwał jej Louis. — Wiedziałem, że tam stała!

— Przepraszam — wyszeptałam patrząc w ziemię.

Kątem oka widziałam, jak Freya i Louis zdezorientowani popatrzyli na siebie.

— Za co? — spytał szatyn.

Za to, że przeze mnie zginąłeś. Przez to, że byłam tchórzem, że chciałam uciec. Nawet nie pomyślałam o ratowaniu niego, fakt, że on teraz, w tym wymiarze, znowu żyje wynika z tego, że znowu przegrałam, a nie że dobrowolnie tu wróciłam.

Zaś Freya trafiła do aresztu. Miała być przetrzymana maksymalnie dwie doby, a trwało to znacznie dłużej. Coś musiało się tam stać. Zbyt skupiłam się na sobie, aby zainteresować się jej losem. Powinnam była jej pomóc. Bo mogłam jej pomóc! Mogłam pomóc obydwojgu!

Wciskając paznokcie w kołdrę w stokrotki wybuchłam płaczem.

— Ojej, aż tak się wzruszyłaś? — Louis zaśmiał się głupkowato.

Freya położyła mi rękę na ramieniu. W milczeniu oczekiwała, aż udzielę jakichkolwiek wyjaśnień. Zegar na ścianie tykał nieznośnie w tej ciszy. Za oknem zahuczała sowa.

— Czy uwierzylibyście mi, gdybym powiedziała, że zginę za dwa tygodnie? — spytałam.


Kroniki Lost Waterfalls: W Połowie PustaWhere stories live. Discover now