2.12. Alicja z Krainy Książek

65 12 33
                                    

Starałam się myśleć jak najmniej. Nie warto analizować, czy coś jest snem, czy nie, skoro czasami i tak nie mogę stwierdzić tego z całą pewnością.

To nie ma znaczenia.

Znaczenie ma wynik walki za dwa dni.

— Alicja? — siedząca na krześle Weronika przechyliła głowę do tyłu. — Wszystko w porządku?

Dziewczyna wyglądała na zmartwioną. Zapauzowała nawet utwór swojej ulubionej wykonawczyni — Jacinthe, która tak jak i my, nie pokazuje twarzy. Śpiewa w masce.
Wszyscy nosimy maski.

— Wszystko okej, nie kręć się tak, bo ci czoło pomaluję! — zaśmiałam się i wróciłam do malowania włosów przyjaciółki na różowy.

Kolejnego dnia nie chciałam iść do szkoły, jednak zdecydowałam się to zrobić. Pójście tam było bezcelowe, ale z drugiej strony jedynym, co miało cel, było oczekiwanie na dzień walki.

Gdy wraz z rodzeństwem dotarliśmy pod szkołę, przy wejściu kręciło się czterech uzbrojonych mężczyzn, a same drzwi poprzedzone były bramkami, podobnymi do tych w sklepach.

No tak. Bramki na potwory. Udawałam zaskoczenie.

— Chcą sprawdzić, czy nikt nic ze sklepu nie kradnie — Louis zaśmiał się.

Bla bla bla. Wiadomo, co było dalej. Pomińmy zatem nieistotne dialogi i przejdźmy do momentu, w którym dzięki mnie udaje nam się wejść do budynku:

Dotknęłam Freyi i Oliwera blokując tym samym ich moce (oraz ukrywając przed bramkami potworowe DNA) i nakazałam, że jeśli zobaczą, że pomyślnie przeszliśmy przez bramkę w wejściu, również mają ruszyć.

Od razu po tym ja i Louis zmierzaliśmy już w stronę drzwi wejściowych.
Szłam spokojnie, nie bałam się, bo wiedziałam, że to sprawdzony, działający plan.

Louis przeszedł obok bramki, oczywiście, ze względu na jego moc, z punktu widzenia żołnierzy wyglądało to tak, jakby przeszedł przez nią.

Ja zaś widziałam prawdę — Louisa wystawiającego język jednemu ze strażników i przechodzącego obok bramek, zamiast przez nie.

Zatrzymał się na korytarzu, tuż przed drzwiami i czekał na mnie. Cała czwórka żołnierzy też czekała, uważnie mnie obserwując, trzymając ręce na broniach.

Uśmiechnęłam się.

Ludzie sa głupi. Chcą włączyć z czymś, czego nie rozumieją. Chcą walczyć z kimś, kogo nie znają. Chcą walczyć bez wiedzy o słabościach i zdolnościach przeciwnika.

Chcą walczyć z kimś silniejszym od nich wierząc, że mają jakiekolwiek szanse.

Postawiłam krok między bramki. I kolejny. I kolejny. Przeszłam. Nic nie zapikało. Strażnicy nie powiedzieli nic, spojrzeli tylko w milczeniu w kierunku kolejnych nadchodzących osób.

Wygrałam.

*****

Spakowałam wszystkie rzeczy ze swojej szafki do plecaka, po czym udałam się pod salę matematyczną.

— Chcę, żeby ten festyn się wreszcie odbył! — westchnęła Sylwia. — Ej, a co było zadane z niemieckiego?

— Nie mamy dziś niemieckiego — odparła Ania.

— Naprawdę?! — wykrzyknęła Sylwia. — To co jest teraz?!

— Matma — odpowiedziała blondynka.

— O nie! Lecę po książki!

Nim zdążyłyśmy jakkolwiek zareagować Sylwia mknęła już w stronę schodów na parter, gdzie znajdowały się nasze szafki. Równocześnie, po tych samych schodach z parteru na piętro wbiegli Eliza i Louis. Nie dotarli jednak pod salę od matematyki, a udali się na drugie piętro. W szkole panował dziś chaos.

Kroniki Lost Waterfalls: W Połowie PustaWhere stories live. Discover now