0. Początek historii pierwszego

594 55 27
                                    

Utracone Wodospady były już pogrążone w mroku. Biegłam samotnie przez puste o tej porze ulice. Miasto było wyciszone i spokojne, mój oddech zaś głośny i gwałtowny. Z trudem łapałam powietrze, nie miałam już sił. Wiedziałam, że jestem coraz słabsza.

Powoli traciłam nadzieję. Czy ktokolwiek jest w stanie mnie uratować? Czy ktoś może to zrobić? Czy ktoś  c h c e  to zrobić? 

Nie. Będę uciekać w nieskończoność. Dwa tysiące dwieście siedemdziesiąt trzy razy i jeszcze więcej. Zresztą, jakie mam inne wyjście? Jeżeli plan się nie powiedzie, najwyżej spróbuje dwa tysiące dwieście siedemdziesiąty czwarty raz. Gorzej już i tak nie mogłoby być.

Bałam się być sama. Nie, właściwie wcale nie byłam sama. To przerażało mnie jeszcze bardziej.

To uczucie bycia obserwowanym, śledzonym przez coś, co jest ponad mną, coś silnego, nieosiągalnego, niepokonanego i niezaprzeczalnie najpotężniejszego. 

Zatrzymałam się przy małym sklepiku znajdującym się tuż przed lasem. To tutaj. Wyciągnęłam zegarek kieszonkowy. Wskazywał dwudziestą pierwszą.

Odetchnęłam z ulgą i usiadłam na ławce, którą oświetlał nikły blask ulicznej latarni. Złapałam się za krwawiący bok i nasłuchiwałam. Panowała jednak kompletna cisza, jedynie co jakiś czas mogłam usłyszeć bzyczenie komarów czy huczenie sów.

— Zdążyłam — szepnęłam, gdy ujrzałam idącą w moją stronę drobną dziewczynę.

Eliza Borówka zatrzymała się obok ławki i spojrzała na mnie zaskoczona.

— Przepraszam, ale nie dosłyszałam — powiedziała niepewnie.

Uśmiechnęłam się szeroko zakrywając dyskretnie ranę torebką i odpowiedziałam:

— To nic. Właściwie, to mówiłam do siebie. O tym, że życie jest za krótkie, jeśli cię to interesuje. Nie mogę walczyć w nieskończoność. Nie mam czasu na czekanie.

Eliza patrzyła na mnie w milczeniu.

— Czekanie na co? — szepnęła po chwili, raczej do siebie niż do mnie.

Uśmiechnęłam się tylko i udałam, że nie słyszę pytania.

 — Niezręcznie mi o to prosić, ale masz pożyczyć złotówkę? — spytałam. — Brakuje mi trochę, chciałabym kupić sok...

— Pewnie! — odparła Eliza grzebiąc w kieszeniach. Upuściła kilka drobnych na ziemię. Ich uderzenia były niezwykle głośne w tym cichym, pustym mieście.

Światło latarni zamigotało.

Dziewczyna ukucnęła i pozbierała monety, po czym wręczyła mi złotówkę.

Podziękowałam i weszłam do sklepu. Poza mną i sprzedawcą nie było tam nikogo. Szybko wróciłam z dwoma małymi kartonikami. Eliza siedziała na ławce.

 — To dla ciebie za dobre serduszko — powiedziałam najmilej jak potrafię wręczając jej jeden z kartoników.

— Dziękuję — odpowiedziała dziewczyna wyraźnie zaskoczona faktem, że mimo iż było mnie stać na mój sok, pożyczyłam od niej złotówkę.

Nie skomentowała tego jednak. Wbiła słomkę w kartonik, z taką precyzją, z jaką doświadczony zabójca szybko i bezszelestnie wbija nóż w ciało swej ofiary, po czym z dziecięcym uśmiechem na ustach wypiła łyk soku.

Nie usiadłam obok niej.

— Patrz! — wykrzyknęłam wskazując dokładnie za Elizą. — Jeż!

Światło latarni zgasło.

Dziewczyna odwróciła się, jednak żadnego jeża tam nie ujrzała. Ja także zniknęłam jej z oczu.

Po chwili byłam już w Puszczy. Usiadłam na ziemi opierając się o konar drzewa i spokojnie wyciągnęłam pistolet z torebki.

Mam to zrobić sama, szczerze to mnie przeraża najbardziej. Najważniejsze, abym teraz udała się naprzód, zamiast znów się cofnąć. Inaczej wszystko na marne.

To mnie prześladuje zbyt długo. Nawet teraz. Nie widzę tego na prawo, nie widzę tego na lewo. Nie chowa się pod moimi nogami, ani za drzewem. Jednak jest tu. Jest wszędzie.

Już mnie dogoniło.

Z kołaczącym sercem przyłożyłam pistolet do skroni i pociągnęłam za spust.

-----

Hej hej!

Najwyższy czas wznowić tą historię xD

Oto pierwsza historia z cyklu ,,Kronik Lost Waterfalls"! Uniwersum i fabuła jest tak skomplikowana, że myślę nad nimi już z pięć lat xD, mam więc nadzieję, że was zainteresuję^^

                   
Data premiery: 1 kwietnia

//Virani

Kroniki Lost Waterfalls: W Połowie PustaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz