12. Początek chaosu

56 13 28
                                    

— Potrzebuję twojej pomocy — powiedziałam wchodząc do pokoju Freyi. — Nadchodzi wojna. Już tak... naprawdę. To ostatni moment, żeby zawrócić. Musimy jakoś zatrzymać Louisa.

Dziewczyna zaskoczona podniosła wzrok znad książki.

— Byłaś w grupie Sonaty? Nie, to już nieistotne... Teraz chcesz zawrócić? — spytała. — Nie sądzisz, że w tym momencie to trochę...

— Samolubne? — wtrąciłam. — Być może.

— Jeśli wszyscy sprzymierzeńcy Major teraz ją opuszczą, potwory na pewno przegrają — dziewczyna odłożyła już na dobre książkę. — A gdy tak się stanie, Sonatę czeka kara śmierci, jeśli ludzie ją złapią. A praw już nigdy nie odzyskamy, nikt nam nie zaufa. To nie jest moment na wycofywanie się!

Freya była bliska płaczu. Zawsze tak miała, gdy próbowała bronić swoich poglądów. Nie lubiła kłócić się, ani krzyczeć. Robiła to jedynie w konieczności — takiej jak ta obecna.

— Sama mówiłaś, że dołączanie do niej to zły pomysł! — przypomniałam. — Głosowaliśmy. Więc jakim cudem doszło do takiej sytuacji? Ja byłam przeciwko i chcę się wycofać, ty także byłaś przeciwko i chcesz mnie zmusić do walki! Oszalałaś?! Zresztą, sama widziałaś w telewizji, Major zabiła człowieka. Pomimo, że tak wspaniałomyślnie przyrzekała tego nie robić!

— N-nie wiemy czy na pewno to ona to zrobiła — Freya troszkę się uspokoiła, a zarazem przycichła. — Nie wiemy,  jak wyglądała sytuacja, to mogła być nawet pewnego rodzaju samoobrona. Tylko ona jedna zna powód!

— Czy ty jej bronisz?! — spytałam.

— Po prostu jej współczuję — dziewczyna zacisnęła pięści. — Tak naprawdę ona jest w tym wszystkim... kompletnie sama — dodała szeptem.

*****

Ja także zostałam kompletnie sama. Sama ze sobą i swoimi myślami. Czas mijał nieubłagalnie. Do ataku pozostały dwa dni. To całe nic. W ciągu tego czasu jedynym co mogli zrobić członkowie Kwartetu było rozwieszanie na ulicach plakatów domagających się praw dla potworów.

Przynajmniej to było ,,jedynym co mogli zrobić" z punktu widzenia większości z nas. Nie wiem, co siedziało w głowie Major Sonaty i nie wiem, czym się w owym czasie zajmowała. Mogło to być naprawdę wszystko.

— Alicja? — siedząca na krześle Weronika przechyliła głowę do tyłu. — Wszystko w porządku?

Dziewczyna wyglądała na zmartwioną. Zapauzowała nawet utwór swojej ulubionej wykonawczyni  — Jacinthe. Ta piosenkarka od niedawna publikuje swoją muzykę w internecie. Nie pokazuje twarzy. Śpiewa, a w teledyskach zakłada fioletową perukę i prostą białą maskę. Obecnie wszyscy noszą maski. Nie tylko buntownicy, a również artyści.

— Wszystko okej — powiedziałam uśmiechając się lekko i wracając do malowania włosów przyjaciółki na różowy. Ciałem byłam tutaj — w kuchni Weroniki, z pędzlem w dłoni i miską farby na stole. Jednak myślami byłam już na polu walki.

Im dłużej o tym rozmyślałam, tym bardziej nie wiedziałam, czego się spodziewać. Staniemy do walki z ludźmi. Z członkami POPP, którzy mogą być naszymi nauczycielami, znajomymi, czy nawet sąsiadami. I co wtedy? Pozabijamy się nawzajem? Czy to doprowadzi do pokoju?

Czy nie możemy po prostu na zawsze już udawać ludzi?

Nie. Nie możemy. Boleśnie sobie ten fakt uświadomiłam, gdy następnego dnia dotarłam pod gmach szkoły. Przy wejściu kręciło się czterech uzbrojonych mężczyzn, a same drzwi poprzedzone były bramkami, podobnymi do tych w sklepach.

Kroniki Lost Waterfalls: W Połowie PustaWhere stories live. Discover now