3.7. Czerwony płomień na nocnym cmentarzu

56 11 13
                                    

Deszcz padał przez całą noc, nieustannie. Wiem, bo ani na chwilę nie zmrużyłam oka. Rodzice powiedzieli nam, że śmierć Louisa będzie upozorowana na wypadek motocyklowy. Oni także byli wkurzeni, ale nie mieliśmy innego wyjścia niż zakłamywanie rzeczywistości. Takie było prawo. Matka poszła do znajomych potworów (którzy podobno przyłączyli się do Sonaty) chcąc poinformować ich o sytuacji i prosić o dokonanie zemsty. Ojciec zaś po skontaktowaniu się z zakładem pogrzebowym, zamknął się w swoim pokoju, gdzie pił, dopóki nie usnął. Oliwer spędził cały ten czas ze mną. Siedzieliśmy razem w salonie, przy zgaszonym świetle, słuchając szumu deszczu i kanału historycznego, który leciał w tle. Policzki piekły mnie od łez.

To moja wina, że Louis nie żyje. 

Uświadomiłam to sobie dość szybko. Włamał się do kogoś domu, tak? Aby ,,zabić działaczy rządowych" (jeśli wierzyć słowom policjanta). Osobiście jednak nie wierzę, że Louis planował zabójstwo, włamał się tam w innym celu. Zrobił to jedynie w tym wymiarze, więc wniosek jest jeden.
To musiał być dom Ani, dom w którym JA miałam założyć podsłuch w poprzednich wymiarach. Nie dołączyłam do Sonaty, ale Louis zrobił to. I skoro mnie tam nie było, dostał moje zadanie. Zadanie polegające na podłożeniu podsłuchu. Zadanie, któremu nie podołał.

— Jak długo utrzyma się twoja moc? — spytał Oliwer patrząc w ścianę, nie na mnie. — Freya będzie bezpieczna?

— Mocy nie da się używać przez osiem godzin po moim dotyku — odpowiedziałam. — Ale możliwe, że potworowe DNA zostaje ukryte dłużej. Nigdy tego nie sprawdziłam. Żałuję, że nie powstrzymałam was przed dołączeniem do Sonaty.

Oliwer drgnął zaskoczony.

— Skąd wiedziałaś...?

— A z jakiego innego powodu Louis miałby się włamać do domu kogoś z POPP? On na pewno dołączył, a ty pewnie poszedłeś w jego ślady, aby pilnować tego idioty.

Oliwer uśmiechnął się smutno.

— Masz rację, tak było — powiedział. — Ale nie powiedział mi o swojej dzisiejszej misji. Gdyby to zrobił, sprawdziłbym jej powodzenie swoją mocą widzenia przyszłości. Co za nierozsądny gość... Naprawdę był głupi.

— Tak. Był cholernie głupi.

To powiedziawszy zaczęłam płakać.

*****

Nie poszłam do szkoły, ominęło mnie spotkanie klubu, szansa na poznanie Karola, szansa na zbliżenie się do mojego przyszłego ochraniarza.

Ale czy mam w ogóle co chronić? Czy moje życie w tym wymiarze jest warte ratowania?

Sięgnęłam do kuchennej szuflady po największy nóż i drżącymi dłońmi zbliżyłam go do swojej szyi.

Może powinnam zginąć aby dostać jeszcze jedną szansę? By stworzyć świat, w którym Louis nie zginie? Świat, w którym wszyscy będą cali i zdrowi? Szczęśliwy scenariusz.

Ale co jeśli tym razem akurat nie zmartwychwstanę? Co jeśli moja moc posiada jakiś limit? Nie chcę umrzeć już na zawsze, ale nie chcę też marnować szansy na uratowanie go!

Nóż dygotał w moich dłoniach, skierowany to na moją szyję, to na klatkę piersiową. Dlaczego nie mogę się przełamać? Dlaczego nie mogę go pchnąć w moje ciało?!

Zadzwonił dzwonek do drzwi. Przestraszona rzuciłam nóż na podłogę. Przez chwilę stałam w miejscu oddychając ciężko i wpatrując się w ostry przyrząd. Dzwonienie się powtózyło. Podniosłam nóż, schowałam go do kuchennej szuflady i poszłam otworzyć drzwi.

— Słyszałam co się stało — za drzwiami stała Weronika. — Przyszłam złożyć kondolencję.

Skinęłam tylko głową i przytuliłam blondynkę na przywitanie.

— Pogrzeb jest jutro o dziewiątej rano — powiedziałam.

— Rozumiem. Przyjdę.

Nic więcej nie musiała mówić.

*****

Idąc w ten deszczowy poranek za karawanem, który wiózł ciało mojego brata ciągle się wahałam. Czy mam prawo żyć? Czy może powinnam rzucić się pod koła przejeżdżającego właśnie obok auta? Ach... auto nas minęło... Okazja przepadła.

Trumna znalazła się kilka metrów pod ziemią. Przysypana garścią piachu.

,,Niech ci ziemia lekką będzie" a potem tylko ,,moje kondolencje, moje kondolencje". Wszędzie to słyszę. A w głowie mam ciszę. Pękają mi już uszy. Ciągle to zdanie i podawanie rąk, i kondolencje i płacz. 

Przestańcie wreszcie ryczeć!

A nie. Przecież to ja płaczę. 

Jestem tu sama, sama jedyna na ciemnym cmentarzu. Uroczystość pogrzebowa dawno się zakończyła, tak jak i stypa dla dalszej rodziny. Wyszłam wieczorem z domu postać samotnie nad grobem.

Zaśmiałam się. Nie wierzę, że zapomniałam, kiedy opuściłam dom. Nic więc dziwnego, że w każdym wymiarze zapominam o tym, że mówiłam nauczycielce iż gram na skrzypcach.

Ciekawe, skąd bierze się ta utrata wspomnień. Co jeszcze zapomnę?

Usłyszałam kroki za plecami. Gwałtownie odwróciłam głowę. 

Ujrzałam Karola w czarnym płaszczu wyciągającego w moją stronę rękę z paczką chusteczek. 

— Dziękuję — powiedziałam, po czym wyjęłam chusteczkę i wytarłam nos.

— Byliśmy przyjaciółmi — Karol usiadł na nagrobku. — Ciągle to do mnie nie dociera... Pewnie do ciebie też nie, co? Co ja gadam, przecież tobie jest sto razy gorzej niż mi! Znaczy... Ech, zapomnij, źle to powiedziałem... Co wypada powiedzieć na pogrzebie? Moje kondolen...

— Stop! — przerwałam mu. — Proszę, nie mów tego słowa, nie chcę go już więcej słyszeć.

Dlaczego składają kondolencję osobie, która jest winna jego śmierci? To przeze mnie Louis zginął. Przez to, że nie dołączyłam do Sonaty.

— Naprawdę, jesteś ciekawą osobą — Karol uśmiechnął się, po czym wyciągnął z kieszeni zapalniczkę. Przez ułamek sekundy jego twarz oświetlił ciepły, czerwony płomień. Po chwili zgasł, a Karol odłożył na grób Louisa właśnie zapalony znicz.

— Późno już, powinnaś wracać — powiedział — odprowadzę cię do domu.

Spojrzałam zaskoczona na czerwonowłosego.

— Czym jest dom? — spytałam.

Karol w pierwszej chwili zastygł w bezruchu z wymalowanym na twarzy czymś pomiędzy zaskoczeniem a strachem, jednak zaraz uśmiechnął się nerwowo.

— Ty chyba chcesz mnie przestraszyć, co? — prychnął. — Bardzo dobre, wracajmy.

Pociągnął mnie ramię i wyprowadził z tego miejsca, gdzie więcej było martwych niż żywych. Szliśmy ulicą, gdyż chodniki w starej części miasta są bardzo wąskie, a ruch niewielki. Milczałam. Karol także. 

— Jesteśmy — powiedział czerwonowłosy zatrzymując się przed przerażającym szarym budynkiem o spiczastym dachu. Schody były kamienne, okna ogromne, a wysokie rośliny w ogrodzie zdawały się chcieć nas zaatakować, pochłonąć. Budowla wyjęta z horroru.

Otworzyłam bramkę.

— Dziękuję — szepnęłam.

Karol uśmiechnął się i ruszył dalej pustą, ciemną ulicą.

-----

Jejku.
Nigdy więcej zabijania bohaterów xDD
Tak trudno się potem to wszystko opisuje serio,
nigdy wiecej tego nie zrobiexd
Rozdział wyszedł mi dużo krótszy niż planowałam, dlatego możecie
spodziewać się kolejnego w niedzielę koło południa^^
Do następnego!<3
                                                     //Virani




Kroniki Lost Waterfalls: W Połowie PustaWhere stories live. Discover now