2.1. Stacja Utracone Wodospady

59 16 9
                                    

Byłam przekonana, że jestem martwa. Stuprocentowo. A jednak nie straciłam świadomości, nie odeszłam w niepamięć. Bez względu na to, w co kto wierzy, ja nie udałam się ani do Piekła, ani do Nieba, ani nie zamieniłam się w muchę.

Zamiast tego wędrowałam przed siebie krętą wybitą asfaltem drogą wierząc, że na jej końcu czeka mnie upragnione zbawienie. Kręciło mi się w rozpalonej od słońca głowie, bowiem droga biegła przez pustynie. Ten piekielny skwar naprawdę mnie męczył. Ocierając pot z czoła modliłam się, aby moja podróż wreszcie się zakończyła i wtedy nagle ujrzałam przed sobą drzwi. Chciałam je otworzyć, jednak nim zdołałam to zrobić, otworzyły się same.

Wpadłam do drzwi i przeleciałam przez nie na wylot. I przez kolejne. i kolejne, i kolejne, i kolejne...
Przy trzynastych drzwiah uświadomiłam sobie, że każde z tych drzwi znajdowały się na podłodze, a ja spadałam po prostu w dół przez trzynaście pięter.

Spadłam z ostatniego (chociaż właściwie pierwszego) piętra upadając na ciemnozieloną trawę. Znalazłam się na placu zabaw. Była noc. Dwuosobowa huśtawka była pusta, zresztą tak jak wszystkie pozostałe atrakcje tego miejsca. Jedynym żywym stworzeniem tutaj był właściwie tylko bzyczący koło mojego ucha komar. Usiadłam na jednym końcu huśtawki, jednak nie było tam nikogo, kto mógłby się ze mną pohuśtać. Dlatego też, zamiast huśtać się, zaczęłam płakać. Płakałam tak długo, aż zapiekły mnie oczy i rozbolały policzki. Gdy miałam już dość płaczu, krzyknęłam donośnie. A gdy od krzyku rozbolało mnie gardło zaczęłam się śmiać. Śmiałam się aż do momentu, gdy zapomniałam, że jeszcze przed chwilą płakałam i oczywiście, automatycznie stałam się szczęśliwa.

Ktoś, kto się śmieje zapomina, że był smutny.

Chciałam wytrzeć swoje łzy, aby już na zawsze zapomnieć, że przed śmiechem krzyczałam, a przed krzykiem płakałam. Przeszukałam kieszenie, nie znalazłam jednak chusteczek. Dlatego też, tak jak przestałam płakać i zaczęłam krzyczeć oraz przestałam krzyczeć i zaczęłam się śmiać, tak też wyjęłam z kieszeni pistolet i zamiast wytrzeć łzy odpaliłam sobie kulkę prosto w skroń.

Otworzyłam oczy. W pierwszej chwili myślałam, że nadal śpię, dlatego sięgnęłam do kieszeni. Nie znalazłam jednak ani chusteczek, ani nawet broni. Dotknęłam mojej szyi. 

Była dziurawa.

Zaniepokojona zacisnęłam zęby i rozejrzałam się po przedziale pociągu, w którym się obecnie znajdowałam. 

— Tęskniłaś za domem? — spytała mnie siedząca naprzeciw Weronika.

Naprawdę, chciałabym się już obudzić.

— Chyba ciągle jeszcze śpisz — dziewczyna zaśmiała się.

W przedziale zapanowało milczenie. Jedynym, co słyszałam był świst przejeżdżającego po szynach pociągu. Co jakiś czas stukotał donośnie.

Jechałam pociągiem. Nie było mowy o pomyłce.

— Ja się trochę boję — przyznała Weronika delikatnym, ale zaniepokojonym głosem, który nie zagłuszał tej ciszy.

Zaniepokojona, trzymając rękę przy ranie na swojej szyi wykrztusiłam:

— Czego się boisz?

Zaskoczyło mnie, że pomimo tej rany byłam w stanie się odezwać.

— Słyszałam, że w mieście straszy — oznajmiła tak okropnie poważnie, że po moich plecach momentalnie przeszedł zimny dreszcz.

W tej chwili zrozumiałam, ponieważ przypomniałam sobie tą rozmowę, rozmowę, którą już raz odbyłam, którą odbyłam zanim umarłam.

To nie sen. To rzeczywistość.

Powietrze w pociągu zrobiło się cięższe. Poczułam, że po moich skroniach spływa pot. Miałam ochotę stąd uciec, chciałam wyskoczyć na zewnątrz chociażby przez okno. Czułam, że w przeciwnym wypadku po prostu się uduszę. Nie uciekłam jednak, zamiast tego — po prostu się uśmiechnęłam.

— Nie śmiej się ze mnie, mówię poważnie! — westchnęła Weronika. — Podobno nocą po ciemnych i pustych ulicach przechadzają się wszelkie nadprzyrodzone kreatury, takie, o których nie śnisz nawet w najstraszniejszych koszmarach...

— To nieprawda! — przerwałam przyjaciółce.

— Skąd możesz to wiedzieć? — spytała z kamienną twarzą.

Jej błękitne oczy wydawały mi się w tamtym momencie okropnie chłodne. Tak chłodne jak wtedy, gdy Weronika nagle zniknęła ze szkoły, kiedy mówiła o problemach rodzinnych i bólu brzucha.

Uśmiechnęłam się, chcąc wmówić sobie, że mówię o czymś bezpiecznym i przyjemnym i rozpoczęłam drugą część naszej zakłamanej historii:
— Przecież tu mieszkałam! — powiedziałam entuzjastycznie. — Nie było mnie kilka lat, ale wątpię aby dużo się zmieniło. Werka, nie wierz plotkom!

Zacisnęłam usta. To nie ja mówiłam, to nie moje ciało. Nie, nie. To moje ciało ale nie działam w pełni swobodnie. Coś nakazuje mi mówić konkretne rzeczy, rzeczy, które... powiedziałam ostatnio.

— Okej — Weronika wzruszyła ramionami. — W takim razie uwierzę tobie — odpowiedziała uśmiechając się delikatnie, a w jej niebieskich oczach pojawił się ledwozauważalny błysk nadziei. — Alice, ufam ci...

Świat się cofnął. Po mojej śmierci narodziłam się na nowo w dniu, w którym powróciłam do miasta.

— Zbliżamy się do stacji Utracone Wodospady — rozległo się w skąpanym w zachodzącym słońcu pociągu.

Czy to zapowiedź klątwy, czy szansa na wyrwanie się przeznaczeniu?

-----
Nareszcie zaczynamy
właściwą fabułę;)

Kroniki Lost Waterfalls: W Połowie PustaWhere stories live. Discover now