6. Idź do domu.

4.4K 174 86
                                    

Zostawiam was z rozdziałem. Nie jest niewiadomo jak przełomowy, jednak powoli, ale do przodu. Zachęcam Was do komentowania i gwiazdkowania, bo dla Was to minutka, a dla mnie uśmiech na twarzy do końca dnia. Miłego czytania!

Weekend minął, nim zdążyłam się obejrzeć i niestety, nie należał on do najprzyjemniejszych. Gdy o czwartej nad ranem z Kenzie na ramieniu przekroczyłam próg domu, na schodach prowadzących na piętro już czekała na nas moja matka, która ewidentnie nie była w dobrym nastroju. Niemal kipiała ze złości, a kiedy dojrzała stan, do jakiego doprowadziła się jej szesnastoletnia siostrzenica, myślałam, że za moment rozpęta trzecią wojnę światową. Najbardziej krzywdzący był zawód w ciemnobrązowych oczach. Rozczarowała się. Była rozgoryczona i przestraszona.

Odkąd pamiętam, mama była uprzedzona co do jakichkolwiek imprez, a już tym bardziej do alkoholu w tak młodym wieku. Po jej zachowaniu przeczuwałam, że kryło się za tym coś więcej. Coś, o czym nigdy nie zamierzała nam powiedzieć. Zupełnie tak, jakby chowała urazę do tych wydarzeń.

Obdarzyła nas jedynie pełnym żalu spojrzeniem i udała się do swojej sypialni. Już wtedy wiedziałam, że czekała mnie poważna pogawędka. Z trudem zaciągnęłam Mackenzie do jej pokoju i położyłam na łóżku, modląc się, by nie udusiła się własnymi wymiocinami. Wychodząc z części gościnnej, dostrzegłam przez uchylone drzwi tatę śpiącego w jednej z pustych sypialni, co mogło oznaczać tylko to, że mama naprawdę mocno się zdenerwowała i się pokłócili. A oni nie kłócili się prawie nigdy. Miłość i uwielbienie ojca do tej kobiety zauważyłby nawet niewidomy. Mimo niewinnych sprzeczek czy niezgadzania się z drugą połówką, od zawsze chciałam, by moje małżeństwo wyglądało tak jak to ich. Byli dla siebie stworzeni, a łączyła ich relacja, jakiej każdy mógł im pozazdrościć. I jak na złość, pokłócili się. I to przeze mnie.

Wylazłam z pokoju dopiero w porze obiadowej i właśnie wtedy zaczęło się dwugodzinne kazanie o tym, jaka to ja jestem nieodpowiedzialna. Rodzice nie odzywali się do siebie przez cały dzień, a Mackenzie zgonowała przez całą sobotę i pokazała się nam na oczy dopiero w niedzielę. I cóż, ten dzień też wcale nie był wybitny. Takiej ciszy chyba jeszcze nie doświadczyłam. Jako, że Jake wyjechał na cały weekend do dziadków, o ściany nie obijały się nawet jego krzyki czy śmiech, więc krótko mówiąc, atmosfera była tak gęsta, że można było się nią udusić. Kilka razy musiałam poważnie rozważyć czy znajdowałam się we własnym domu, czy może jednak w zakładzie pogrzebowym. A jakby tego było mało, poniedziałek zbliżał się wielkimi krokami i nim zdążyłam mrugnąć, rzeczywiście nastał.

Zza drzew wyłonił się znajomy, wielki budynek, na widok którego zagryzłam wargę. Rozkręćmy na nowo tę karuzelę śmiechu. Obojętnie pożegnałam się z Nickiem i wyskoczyłam z auta jak z armaty, gdy w radiu wspomnieli coś o tym, że zostały dwie minuty do ósmej. Zawsze musiałam się spóźnić. Po prostu zawsze. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i pobiegłam z językiem na brodzie do głównej bramy. Na dziedzińcu nie było praktycznie żywej duszy, bo wszyscy poszli już do klas. Gdy od wejścia do budynku dzieliło mnie kilka metrów, usłyszałam wyraźny dźwięk dzwonka. No pięknie.

Pokonałam dwa rzędy kilkunastu schodów i niechlujnie poszperałam ręką po wnętrzu plecaka w poszukiwaniu identyfikatora umożliwiającego wpuszczenie mnie do środka. Podałam przedmiot nauczycielce przy drzwiach, mierząc się z jej znudzonym, pretensjonalnym spojrzeniem, które, szczerze mówiąc, gówno mnie obchodziło. Gdy zwróciła mi dokument, nie siląc się na żadne sztuczne uprzejmości, pobiegłam do odpowiedniej klasy.

Przybiłam sobie piątkę z czołem, gdy zamknęłam za sobą drzwi po wyjściu nie z tego pomieszczenia, co trzeba i przyciągnięciu na siebie lekceważącego spojrzenia nauczyciela fizyki. Dałabym sobie rękę uciąć, że w odwecie rzuci w moją stronę jakąś kąśliwą uwagę podczas wspólnej lekcji około południa. Po przebyciu niewielkiej odległości, sprawdziłam dwa razy, czy tym razem dobrze trafiłam i westchnęłam głęboko, chcąc przywrócić się do porządku. Wygładziłam dłońmi materiał spódniczki, a następnie chwyciłam za klamkę i otworzyłam drzwi. Zaciekawiony profesor Wesley uniósł brew na mój widok, lecz gdy przeprosiłam go za spóźnienie, uśmiechnął się do mnie nieznacznie.

TWO SHINING HEARTS | RISK #1 Where stories live. Discover now