19. Jedyna szansa.

3.2K 139 243
                                    

Dzień dobry w ten początek weekendu. Bardzo lubię ten rozdział i liczę, że Wam też się spodoba, co pokażecie ogrooomną ilością komentarzy <3 Miłego czytania xx

W pewnym momencie polecam włączyć piosenkę z mediów. Sami zorientujecie się kiedy.

PS Po przeczytaniu zapraszam na Twittera na #shiningheartsIMB, bo możecie pozadawać mi konkretne pytania, a ja chętnie rzucę spoilerkami 👀

Ostatni tydzień minął mi naprawdę szybko, ale był niemałą udręką. Spędzanie czasu w towarzystwie Elisabeth nie zaliczało się do moich najskrytszych pragnień, tak samo jak przesiadywanie we wsi, z której pochodził mój ojciec i wysłuchiwanie nieustannych kłótni mamy i babci Ronnie.

      Babcia Veronica była złotą istotą. Miała siedemdziesiąt dwa lata, lecz duchem była młodsza nawet od Elisabeth. Miała jasne włosy, co prawda farbowane, ciemne oczy i wielkie serce. W przeciwieństwie do babki Vivian będącej złem wcielonym, ta uosabiała wyobrażenie o uroczej staruszce, która rozpieszcza swoje wnuki, kupując im słodkości i uśmiecha się szeroko każdego dnia. Uwielbiałam się z nią widywać, bo rozmawiając z nią, czasem zapominałam, że była mą babcią, a nie – przyjaciółką. Odkąd pamiętam, doradzała mi we wszystkich kwestiach. To właśnie do niej przyszłam się wyżalić, kiedy pierwszy raz się zakochałam. To trochę smutne, że ufałam jej bardziej niż mojej matce, ale tak to właśnie wyglądało.

      Jakoś tak się złożyło, że od zawsze niespecjalnie lubiła żonę swego syna. I vice versa. Właśnie dlatego połączenie tych dwóch kobiet i umieszczenie ich pod jednym dachem było cholernie ryzykowne. Unikały się jak ognia, natomiast gdy już przebywały w tym samym pomieszczeniu, rzucały w swoją stronę dziwne przytyki i starały się zbędnie ze sobą nie konwersować. W ich przypadku mniej znaczyło lepiej. I bezpiecznej dla wszystkich wokół.

      Mimo że ubóstwiałam mamę mojego ojca pod niebiosa, cieszyłam się, gdy nasze rodzinne święta dobiegły końca. Pomijając fakt, że przez cały tydzień musiałam dzielić pokój gościnny, w którym spałam, z Jacobem, dodatkowo byłam skazana tylko i wyłącznie na towarzystwo mojej porąbanej rodziny. Takim sposobem prócz prezentów na gwiazdkę, dostałam także bilet do wariatkowa. Wybornie.

      Zamknęłam za sobą drzwi od łazienki, a następnie oparłam się o nie palcami, cicho wzdychając. Przetarłam dłonią czoło, wzięłam głęboki oddech i podeszłam do umywalki, opierając o nią ręce. Potrząsnęłam głową kilkukrotnie, po czym przeniosłam wzrok na wyświetlacz mojej dzwoniącej komórki. Uniosłam rękę na odpowiednią wysokość i zatkałam palcami lewe ucho, drugą rękę odbierając połączenie.

      — Destiny, wszystko u was w porządku? — Dotarł do mnie głos mamy.

      Nie do końca dobrze ją słyszałam, bo z dołu w dalszym ciągu dobiegała muzyka i hałasy. Mimo że mnie nie widziała, skinęłam głową, aby potwierdzić jej słowa. Gdy zdałam sobie sprawę, że przecież nie była w stanie zobaczyć tego ruchu, miałam ochotę walnąć się z otwartej dłoni w czoło.

      — W jak najlepszym, mamo — odpowiedziałam pewnie.

      — Dlaczego u was tak głośno? — zapytała podejrzliwe. Jej głos był głośny i wyraźny. Jakby chciała się upewnić, że dobrze ją słyszałam w tym harmiderze.

      — Słuchamy muzyki. — Przejechałam dłonią po materiale czarnej, lateksowej sukienki opinającej moje rozgrzane, lekko spocone ciało. Mój wzrok obserwował w lustrzanym odbiciu każdy cal mego ciała i kreacji, gdyż tej nocy naprawdę się sobie podobałam. — Coś jeszcze?

TWO SHINING HEARTS | RISK #1 Where stories live. Discover now