40. Bezsilność.

2.6K 113 219
                                    

 Ten rozdział dedykuję każdemu, kto wspiera mnie w tej przygodzie. Każdemu, kto dołożył do tej historii swoją cegiełkę. Dziękuję, że jesteście <3 Liczę, że ten rozdział stanie się dla was chwilową odskocznią od wszystkiego złego, co właśnie dzieje się na świecie. Trzymajcie się i dbajcie o siebie. 

A teraz zapraszam do czytania!

PS Przygotujcie chusteczki...

twitter: #shiningheartsIMB 

Wszystko nadal docierało do mnie jak przez mgłę. Jakby uderzono mnie w głowę czymś ciężkim. Wiotkie, zakrwawione ciało wciąż leżało na trawie. Jej powieki były otwarte, ślepia załzawione. Blado się uśmiechała, jednocześnie płacząc jak mała dziewczynka. Z jej twarzy odpłynęły wszystkie kolory, skóra powoli robiła się sina. Ale ona wciąż była tą samą Lizzie. Tą, która zawsze miała nadzieję.

Nie umiejąc wykrztusić z siebie słowa, tępo wpatrywałam się w męską postać, która klękała przy bladym ciele Lizzie. Znajdowałam się zaledwie dwa metry dalej. Ethan słabo uśmiechał się w stronę siostry, co dziewczyna automatycznie odwzajemniała. Niebieskie tęczówki były lekko przeszklone, kiedy mocno ściskał jej dłoń. Drugą ręką podtrzymywał jej plecy, aby nie leżała na trawniku. Przytulał ją do siebie, lekko bujając swoim ciałem.

— Wyjdziesz z tego, wiesz? — Cichy głos Ethana zmierzwił wszystkie włoski na moim ciele. Brunet spoglądał na siostrę z troską i nadzieją, która udzieliła się wszystkim pozostałym. — Jesteś dzielna. Zawsze byłaś, Liz. Jestem zbyt głupi, aby zostać tutaj sam, wiesz? Musisz jeszcze trochę sobie pożyć, bo ktoś musi wyciągać mnie z kłopotów. — Zaśmiał się przez łzy, a zaraz po nim dźwięczny, przyjemny dla ucha chichot szesnastolatki wyfrunął spomiędzy jej drżących warg.

— Naprawdę musieli mnie postrzelić, aby wreszcie wylazła z ciebie miękka klucha? — Lizzie wlepiła w niego spojrzenie.

— Przy tobie zawsze byłem mięczakiem. — Niski baryton drżał przy wypowiadaniu każdego słowa. Starł kciukiem łzę z wilgotnego policzka siostry. Kolejne słone krople spływały po jego twarzy.

W pewnej chwili ciemnobrązowe tęczówki Lizzie odnalazły te moje. Patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. Obserwowałam strużki łez na jej bladej twarzy, każdą oznakę tego, że cierpiała. Widziałam, jak krzywiła się i co jakiś czas syczała z powodu rany, która nadal krwawiła. Mimo tego całego bólu ona i tak się uśmiechała. Tak promiennie i uroczo jak zawsze. Jedynie okoliczności były inne. Ja też zmiękłam i uniosłam kącik ust w pokrzepiającym geście. Może i musiałam trochę się wysilić, aby to zrobić, ale wbrew pozorom naprawdę w nią wierzyłam. Była naszym małym słoneczkiem. Jeśli ktoś z całej naszej dziesiątki miałby z tego wyjść, to właśnie Lizzie.

W podobnej odległości od rodzeństwa Pierce stała cała reszta, oprócz Nory i Shane'a, którzy odeszli kawałek dalej, dzwoniąc na pogotowie. Wszyscy piekielnie się denerwowaliśmy, ale nie chcieliśmy pokazywać swojego strachu Lizzie, więc trzymaliśmy się na uboczu. Ruby płakała w ramionach Sawyera, a Crystal gorączkowo ściskała dłonie Masona i Maxa, zaciskając powieki, aby zatamować łzy. Ja wolałam się odizolować i w samotności walczyć z bólem, który promieniował w klatce piersiowej za każdym razem, kiedy przez głowę przebiegała wizja tego, że Lizzie jednak nie da sobie rady.

Ciężko odetchnęłam i kątem oka zerknęłam w miejsce, w jakim znajdowała się osoba, która to wszystko zapoczątkowała. Od strzału minęło kilka minut, a ona wciąż tkwiła w tej samej pozycji. Siedziała na trawie, cicho łkając. Podciągnęła kolana do klatki piersiowej i otuliła je ramionami, w których chowała twarz. Szloch targał jej ciałem, a włosy przysłaniały oczy. Broń leżała kilka metrów dalej. Kiedy tylko nacisnęła spust i dotarło do niej to, co zrobiła, wyrzuciła pistolet i niezdarnie wykonała kilka kroków w tył, osuwając się na ziemię. Jej los był przesądzony. Na miejsce jechała też policja, którą wezwała Nora. Możliwość była jedna. Zamkną ją w ośrodku psychiatrycznym, aby więcej nikogo nie skrzywdziła.

TWO SHINING HEARTS | RISK #1 Where stories live. Discover now