Rozdział 37

242 14 6
                                    

- Ja cie nie pytam o zdanie. Możesz pojechać po jakieś potrzebne rzeczy i przyjechać. Ja se dam radę. - powiedziała.

Nie byłem pewien. Bałem się że Czarna Maska wróci. Chociaż z drugiej strony nie zabiore ze sobą Mari siłą. Zgodziłem się i wziąłem kobietę ze sobą.

Jak najszybciej pojechałem do mamy Marinette. Zostawiłem tam kobietę. Sabine powiedziała że się nią zajmie. Nakarmi, napoi i ogrzeje. Ja pojechałem po koce i jedzenie. Niedługo później byłem na polanie szukając Mari.

Stałem przed stadem szukając Mari wzrokiem. Po chwili zobaczyłem jak Mari wyłania się nad konie stając na Silu. Kiedy mnie zobaczyła usiadła na konia i wyjechała nim przed stado.

Zeszła prosto w moje objęcia. Poklepała Silu po szyi a ogier wtopił się w tłum reszty koni.

- Coś się działo? - zapytałem tuląc do siebie moją ukochaną.

- Nic ciekawego. Mistral odpoczywa a ja zajmuje się stadem. A co z tamtą kobietą i Sarą?

- Obie są u twojej mamy. Zajmuje się nimi obiema.

- To dobrze.

Usiadła się na trawie, a ja obok niej.

~~~

Nie byłam zmęczona, wręcz przeciwnie. Za chwilę będzie wschód słońca. Uwielbiałam na niego patrzeć. Nawet kochałam. Był piękny, szczególnie że w jeziorku było lustrzane odbicie.

Zapędziłam konie w stronę brzegu jeziora. Mistral szedł obok mnie. Powoli ale dawał radę. Postrzał nie był groźny więc jutro pojadę do domu. Gdy zaszłyśmy konie piły wodę.

Zwróciłam uwagę na jedną źrebną klacz. Co chwilę się kładła i wstawała. Czasem na dłużej a czasem na chwilę.

W końcu słońce zaczęło wschodzić. Jasne promyki padały nam na twarz a szare dotąd niebo przybrało na kolorach. Wyglądało jakby namalował go jakiś malarz.

Kiedy malarz umiera Bóg pozwala mu namalować ostatni jego obraz, czyli wchód słońca. - tak mawia moja rodzicielka.

To chyba się sprawdza. Wchód jest przepiękny, jakby malował go Leonardo da Vinci. Adrien był wpatrzony jak w obrazem. Widok był naprawdę nieziemski.

- Brakuje jeszcze jednej rzeczy rzeby było idealnie. - powiedział i odwrócił się w moją stronę.

Pocałował mnie a ja czułam że naprawdę jest idealnie. W pewnym momencie chwycił mnie w talii i gwałtownie przyciągnął, a ja czułam jak moje serce robi salto, a w brzuchu motyle robią melanż.

Objęłam jego szyję ramionami, a między nami nie było ani krzty wolnego miejsca. Teraz z daleka byliśmy jedną zlaną plamą. W końcu przestał mnie całować ale nie odsunął się ode mnie.

- Jest lepiej niż idealnie. - stwierdziłam i oparłam policzek na torsie wpatrując się w wchodzące słońce.

Adrien też oparł policzek na mojej głowie i patrząc na zachód głaskał mnie po plecach. Chciałam trwać wiecznie w tej chwili. Słońce wzeszło już dość wysoko i kolory zaczęły blaknąć, a jednak my ciągle trwaliśmy w tej chwili.

Z transu wybudziły nas rżenie koni. Gdy powoli podchodziłam z Mistralem u boku konie się rozsuwały. Okazało się że klacz która wcześniej obserwowałam się źrebi.

- Szlak... - powiedział Adrien. W tym samym czasie wjechało jakieś auto na pole, a z auta wyszli Nino z Alyą i Plag z Tikki. - Skąd oni?

- Dałam znać dziewczyną kiedy cie nie było. - powiedziałam.

Przyjmiesz mnie do mafii, Marinette? /miraculumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz