Rozdział 44

310 15 5
                                    

W głowie już miałem jej nagrobek. Już wiedziałem co będzie tam pisało. Łzy poleciały mi po policzkach a deszcz uspokoił się i zaczęło się przejaśniać.

Tikki i Alya w swoich ramionach głośno łkały i płakały. Błagały żeby to nie do Mari strzelał. Plag oparł się o jakieś drzewo i schował twarz w dłoniach. Nino podszedł do mnie o poklepał mnie po plecach chcąc dodać mi otuchy.

A ja? Stałem i nie wierzyłem że Mari umiera. Nie wierzę że się poddała. Przestała walczyć. Dała się zastrzelić. Po prostu w to nie wierzę i nie uwierzę póki mi tego ktoś nie udowodni.

Łzy leciały mi po twarzy robiąc czyste smugi na brudnej od krwi i brudu twarzy. Nagle ból z pobicia wrócił a ból psychiczny dołożył ciężar jakiego nie byłem w stanie unieść.

Padłem na kolana i przysiadłem na stopach garbiąc się i pozwalając bólowi na atak mnie i mojej psychiki.

~~~

Zamknęłam oczy. Nie wiedziałam kto strzelił. Nie wiedziałam czy umrę z rąk ojca czy ojciec z rąk córki. Mój umysł twierdził że nie kazał strzelić dłonią a jednak uszy zakodowały strzał. Ręce nie zawsze są posłuszne więc umysł się zagubił.

Bałam się otworzyć oczy mimo że nie czułam bólu. Bałam się obydwóch opcji. Bałam się że nie trafiłam albo że zabiłam własnego ojca. Czułam że deszcz się uspokoja.

Otworzyłam oczy i zobaczyłam biologicznego ojca. Ojca który leżał pośród błota i umierał. Martina Dupain który chciał mnie zamordować a zginął z moich rąk.

Pościłam pistolet który spadł na ziemię zakopując się do połowy w błocie. Wzięłam głęboki oddech i wróciłam do rzeczywistości. Chciałam stąd uciec ale z drugiej strony chce pomóc Martinowi.

Przypomniałam sobie ile zła uczynił. Postanowiłam go zostawić w cierpieniu jaki uczynił mi, mojemu pseudo - ojcu i przyjaciołom.

Poszukałam czegoś co pomogło by mi wyjść z tej dziury. Na dole w samym środku jest wody po kostki. Może gdyby jeszcze popadało woda obmyłaby ścianki i ziemia by się zapadła. Mogłabym wtedy później wejść.

Niestety deszcz przestał padać, a słońce delikatnie zaczęło przebijać się przez chmury. Spróbowałam wejść po ściance z ziemi ale albo ziemia się lekko osypywała albo dłoń nie dawała się podeprzeć.

W końcu stwierdziłam że najlepszym pomysłem byłoby żeby kopać na dole w jedyni miejscu aż w końcu ziemia się osypie. Zrobiłam tak i mimo że byłam zmarznięta i skostniała to kopałam nogami w ziemi do bólu.

W końcu się udało a ja wydałam z siebie okrzyk radości. Zignorowałam ból i wyszłam po małej górce ziemi i błota dzięki której wydostałam się z tego okropnego miejsca.

Chwiejąc się na nogach wyszukałam wzrokiem miejsca z którego tutaj przyszłam. Przez te wszystkie wydarzenia które zadziały się w ciągu ostatnich 3 godzin nie miałam pojęcia gdzie się udać.

W końcu znalazłam coś co mi coś przypominało. Zdecydowałam się pójść w tamtą stronę. Niepewnym krokiem i powolnym tematem cała obolała skierowałam się do miejsca w którym miałam nadzieję że zastanę moich przyjaciół.

~~~

- Chyba tak. - powiedziałem zrezygnowany.

Skierowaliśmy się powolnym krokiem do chaty. Cały obolały miałem ochotę umrzeć. Kiedy tak szliśmy w ciszy leśnej miałem wrażenie że usłyszałem głos Marinette.

Zatrzymałem się w miejscu.

- Słyszeliście to? - zapytała Tikki i zaczęła iść w stronę krzyku.

Przyjmiesz mnie do mafii, Marinette? /miraculumWhere stories live. Discover now