Rozdział XX

1.1K 26 0
                                    

MATTEO

Zerkam na Riley, która jestem pewiem, że czyta mi w myślach.

-Myślisz...- zaczynam, lecz ona przerywa mi gestem ręki.

Podchodzi do mnie i pokazuje mi telefon. Odrywam się od niego i kiwam głową.

-Moment temu słuchałem to w telewizji- mówię wracając wzrokiem na komórkę.

-Czyli prawdopodobieństwo, że przetrwała strzał jest równe 50%. Niech twoi ludzie przeszukają wszystkie szpitale oraz kostnice w promieniu dziesięciu kilometrów od plaży. Ja przedzwonię w kilka miejsc- mówi i chwyta mnie za rękę- hej, znajdziemy ją- uśmiecha się i zamyka drzwi.

ANNA

Budzę się słysząc znajomy mi już od trzech, lub dwóch dni. Nie jestem pewna. Nie wiem nawet, który mamy dziś dzień, ani nie wiem która godzina. Totalnie nic, ale muszę stwierdzić, że pierwszy raz od dawien dawna mam poczucie bezpieczeństwa. Całe te mafie, gangi jakieś cholerne ataki. To nie jestem ja.

Chwytam za kule i wspinam się po schodkach na pokład. Czuję się już znacznie lepiej a noga, zerkam na nią na sekundkę, goi się bardzo ładnie, żadnych powikłań. Jestem dłużna Roy'owi za ocalenie mi życia. Podchodzę do burty spoglądając na morze. Gdyby był tu na statku jakikolwiek telefon mogłabym zawiadomić Matteo, że jestem cała i żyje. Niestety Roy, ani Eric nie są zwolennikami ŻADNEJ technologii. Nawet nie mają łączności z centralą, nie boją się sztormów, jak już mówił Eric-„Wolę umrzeć na wodzie, tam, gdzie kocham, niż na lądzie". Szczerze? W pełni ich rozumiem, tutaj nie mają codziennych zmartwień. Żyją wolni, żywią się rybami lub tym, co zakupią w porcie podczas postoi. Tak naprawdę mają tu wszystko. W razie choroby mają na pokładzie genialnego lekarza, który ocalił mi życie. Przeważnie jeżdżą we dwójkę, jednak wcale nie narzekają na dodatkowe towarzystwo. Z zamyślenia wybija mnie głos Roy'a.

-Wyspana?- zaczyna opierając się o drabinę- Po naszych obliczeniach zostaje nam jeszcze dwa dni drogi. Nie przewidujemy sztormów także szczęście nam sprzyja- uśmiecha się podając mi wreszcie talerz z rybą i herbatę- Zjedz, pewnie jesteś głodna.

Odwzajemniam uśmiech i zabieram talerz. Wcale się nie pomylił jestem cholernie głodna. Widzę, że pozbył się ości podczas patroszenia rybki, więc nie muszę się przejmować uważaniem na nie. Momentalnie chwytam za nią i wpycham do buzi. Nie przejmuję się tym, że jem okropnie niechlujnie, oni się tutaj nie przejmują dobrymi manierami przy stole. Chwytam za resztę, sprzątając talerzyk. Podchodzę do skraju statku, aby wyrzucić resztki, jednak moją uwagę przykuwa ogromny ogon chowający się pod taflą wody.

Zerkam na stojącego obok mnie Erica, on dopiero po chwili zaczyna mówić.

-Płetwal błękitny-zaczyna- Ma około trzydzieści metrów skubany, waga ze sto czterdzieści ton bym dał- wzrusza ramionami i uśmiecha się- nie bój się, nie zje Cię- widzę, jak przygryza wargę- no chyba, że wrzucę Cię tam mu na obiadek.

Uderzam go w ramię i przymrużam zirytowana oczy.

-Założę się, że gdybym walnęła Cię tą kulą- kiwam głową w jej kierunku- pierwszy byś tam zleciał.

-Może i tak, ale pociągnąłbym Cię ze sobą- wzrusza ramionami wykrzywiając usta w uśmieszku.

-Zamierzasz kiedyś wyjść na ląd i założyć rodzinę?- pytam zerkając na niego.

-Nie wiem, pasowałaby mi kobieta kochająca morze tak samo jak ja. Nie jestem w stanie zrezygnować dla jakiejś osoby z rzeczy, którą kocham. Moja rodzina nazywa mnie piratem- śmieje się pod nosem- rozumiesz? Tylko dlatego, że ocean to mój dom twierdzą, że jestem piratem.

-A jesteś?- pytam unosząc brew.

- W sumie to nie wiem. Nie spotkałem jeszcze pirata na oceanie, ale będąc szczerym tak się czuje, mimo, że się z tym nie utożsamiam. Nie rabuję, nie kradnę- wzrusza ramionami spoglądając w dal w rozpościerające przed nami wody- Jestem zatem miłym piratem- mówi a oboje zaczynamy się śmiać.

-Za niedługo dopłyniemy do jednego z portów, jaki mamy po drodze- dodaje po chwili- musimy uzupełnić zapasy.

-Byłeś kiedyś hmm- zaczynam- w McDonaldzie?

-Co to?- pyta unosząc jedną brew.

-No co ty- zaczynam się śmiać- Jak dotrzemy do portu to pójdziemy. Co prawda jest to nieziemsko śmieciowe jedzenie, ale potrafi cieszyć.

***

Wychodzę pierwszy raz od kilku dni na ląd, ale nie czuję, że tęskniłam za tym miejscem. Chwytam Erica za ramię i kiwam do niego głową, gdy widzę znak informujący, że za sto metrów jest McDonald.

-Mam nadzieję, że nie pożałuję tej decyzji- mówi puszczając mi porozumiewawcze spojrzenie.

-Ciesz się, że akurat w tych spodniach mam trochę kasy. Pobawię się w twoją sugar mommy- uśmiecham się pod nosem.

-Sugar mommy?- pyta zdezorientowany a ja zaczynam się śmiać.

-Normalnie typ jaskiniowca- wywracam oczami i otwieram drzwi.

W środku jest duszno od ilości ludzi. Wszędzie pelęta się młodzież szukając miejsca do siedzenia lub składając zamówienie. Chwytam Erica za łokieć i kieruję go do stanowiska samoobsługowego.

***

- No i jak smakuje?- uśmiecham się, gdy widzę jak się oblizuje.

-Nie pamiętam kiedy ostatnio jadłem tak śmieciowe jedzenie, ale wygrałaś- unosi ramiona w akcie kapitulacji- jest pyszne. Przez ciebie będę musiał zacząć oszczędzać na to pieniądze, nie pamiętam nawet już jak się to nazywa, ale znam logo. Trafię- zaczyna się śmiać a ja wreszcie zauważam jego rysy.

Nigdy nie zapytałam go ile ma lat, ale obstawiam, że z trzydziestkę... no trochę ponad. Jego zarost już kilkudniowy idealnie mu pasuje. Ma oczy idealnie opisujące jego duszę- błękit. Dosłownie jak ocean, do którego tak bardzo pasuje. Kilka zmarszczek już ma, to trzeba przyznać, ale to normalnie dla człowieka, który nie wie co to kremy, odżywiającego się tylko i wyłącznie rybami no i od czasu do czasu jakimś kurczakiem. Nie znam go, ale mam wrażenie, że w życiu dużo przeszedł. Fajny typ, zasługuje na kogoś z takim genialnym poczuciem humoru, jaki on sam ma. Uśmiecham się przegryzając bułkę.

Następny dzień rano...

MATTEO

Postanawiam wreszcie wziąć się za siebie. Wracam do swoich obowiązków, ale wcale nie odpuszczam prób odnalezienia Ann. Trudno jest to przyjąć do siebie, ale zauważasz to, co bardzo kochasz dopiero wtedy, gdy znika Ci sprzed rąk. Czuję, że Ann jest tą moją ostoją. Jak jej nie ma to jej nie potrafię zaznać. Otwieram maila od Riley, gdzie jasno stwierdza, że nie ma Ann w żadnym szpitalu, ani kostnicy. Nie wiem czemu, ale to mnie lekko uspokaja. No cóż kto nie cieszyłby się, gdyby usłyszał, że nie ma zwłok jego ukochanej w żadnej kostnicy na terenie Włoch. Ona żyje, ja to wiem. Odkładam telefon i wracam do wypełniania innych kwestii, lecz, gdy tylko zaczynam coś robić mój telefon zaczyna wibrować. Zerkam na wyświetlacz ukazujący imię mojego dawnego znajomego marynarza- Robina. Marszczę brwi i podnoszę słuchawkę do ucha. On bez żadnego przywitania przechodzi do konkretów.

-Zaraz, zaraz... Co widziałeś?

Kobieta MafiiWhere stories live. Discover now