Rozdział 35

253 25 20
                                    

- Pół godziny i ma wracać do łóżka – lekarka pochyliła się nade mną i odłączyła kroplówkę. Prawą rękę , gdzie znajdował się wenflon owinęła bandażem.

- Oczywiście. Przyprowadzę go za równe trzydzieści minut – stojąca za mną Aya chwyciła rączki wózka, na którym siedziałem i posłała kobiecie uśmiech. Popchała go, mijając łóżka zajmowane przez innych pacjentów.

- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Trochę sobie ważę – zerknąłem na nią, a następnie na jej brzuch.

- Oj daj spokój, Ren. Nic mi nie będzie. Ale muszę przyznać ci rację. Trochę sobie ważysz – odsłoniła wyjście z namiotu.

Prychnąłem pod nosem. Po chwili usłyszałem jej chichot.

Wyszliśmy na zewnątrz. Od razu zacząłem się rozglądać.

Gdy nieśli mnie tu przedwczoraj niewiele widziałem. Za bardzo kręciło mi się w głowie. Panował chaos, a wszyscy wokół mnie coś krzyczeli. Potem znalazłem się w namiocie. Prawie niczego nie pamiętałem z tamtej nocy. Żeby zająć się raną, pewnie podali mi narkozę.

Przyjrzałem się namiotom ciągnącym się od centrum handlowego, aż do końca parkingu. Wszędzie byli ludzie. Na wieżach stali żołnierze. Spacerowali również wzdłuż ogrodzenia.

Yoichi miał rację. To miejsce było niesamowite. My oraz inni mogliśmy poczuć się w końcu bezpiecznie.

Jeszcze chwilę nad tym rozmyślałem i w końcu do głowy przyszła mi pewna myśl. Yoichi. Gdzie on się podziewał? Znając jego, już dawno powinien był się pojawić. A tymczasem nie było po nim śladu.

- Cały czas myślałam tylko nad tym co zrobię w dniu porodu – odezwała się Aya, wyciągając mnie tym samym z zamyślenia – Jak to dobrze, że udało nam się tutaj dotrzeć- na jej twarzy pojawiła się ogromna ulga.

- Tak, masz rację. Już niczym nie musisz się martwić.

Minęła nas dwójka dzieciaków biegnąca za mopsem. Przez moment myślałem, że to Shiro.

Zerknąłem na Ayę.

- Widziałaś dzisiaj Yoichiego? - zapytałem i ta na moment przystanęła. Odwróciła ode mnie wzrok i ruszyła dalej, pchając wózek.

- Tak, rano.

- A wiesz gdzie jest teraz?

- Pewnie siedzi gdzieś z resztą dzieciaków – uśmiechnęła się nerwowo. Coś było zdecydowanie nie tak.

- Aya...

- Tak...?

- Gdzie jest Yoichi?

Zamilkła.

Z naprzeciwka szło dwoje kłócących się ze sobą żołnierzy. Gdy Aya ich zobaczyła, zrobiła się blada jak ściana. Wtedy zauważyłem, że jeden z nich trzyma znajomy mi plecak. Niższy z nich wzdrygnął się, zauważając naszą dwójkę.

- Skąd to macie? - zapytałem, gdy się przy nas znaleźli.

Aya podeszła do nich bliżej.

- Eiji... - zwróciła się do niższego po imieniu. Najwyraźniej miała okazję już go poznać – Dlaczego nie ma z wami Yoichiego?

Uniosłem brwi, słysząc co powiedziała. Oni wymienili się spojrzeniem, ale nadal milczeli.

- Aya, o czym ty mówisz...? - zapytałem.

Kobieta chwilę przyglądała mi się smartwiona, jakby zastanawiając się, czy powinna mi odpowiadać. W końcu się odezwała.

- Poszedł z nimi do apteki w mieście. Miał pomóc im dostać się do środka, bo drzwi były zamknięte.

Popatrzyłem na nią z niedowierzaniem.

- Co takiego? Wiedziałaś o tym i niczego mi nie powiedziałaś?

Znów popatrzyła w możliwie innym kierunku.

- Yoichi prosił, żeby ci nie mówić, bo pewnie zabroniłbyś mu iść.

- Oczywiście, że zabroniłbym mu iść! Co wyście sobie myśleli zabierając go ze sobą? Gdzie on jest?

- Zabrali go – odezwał się ten wyższy.

- Co? Kto go zabrał? O kim ty mówisz? - zaczynałem tracić cierpliwość.

- Jacyś ludzie. Widzieliśmy ich już kilka razy. Nie wiadomo kim dokładnie są.

- Wróciliśmy po samochód. Wiemy, gdzie mogą być – powiedział Eiji.

- Gdzie? - ogarnęła mnie tak duża wściekłość, że miałem ochotę przyłożyć im obu.

Zerknęli na siebie.

- Ponoć ukrywają się w kościele. To na końcu miasta.

Zacisnąłem pięści i zacząłem się podnosić.

- Idę z wami.

Aya natychmiast nade mną stanęła.

- Ren, nie możesz. Jesteś ranny – usiłowała posadzić mnie z powrotem na wózku.

- Przestań. Nie będę czekać, aż Yoichi zginie przez tych idiotów.

- Słuchaj no ty... - wyższy zrobił krok w moją stronę, ale Eiji złapał go za ramię.

- Gentaro, przestań.

Gentaro. Więc tak miał na imię.

Podparłem się o wózek, ledwo dając radę ustać na nogach. Czułem jak po całym moim brzuchu oraz w miejscu rany, rozchodzi się potworny ból. Musiałem jakoś wytrzymać. Nie mogłem pozwolić iść im samym. Nie po tym co się przez nich stało.

Zrobiłem pierwszy krok, zaciskając zęby.

- Idziemy. 

 

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
Infekcja ( yaoi)Where stories live. Discover now