Rozdział 4

518 30 1
                                    

Droga do lotniska nie była taka długa i już po godzinie byliśmy na miejscu. Spodziewałam się, że potrwa to dłużej, ale przy szybkim kroku i krótkiej podwózce byliśmy na miejscu.
Wyszłam zza wielkich pudeł już przebrana w normalne ciuchy i spojrzałam na przyjaciół. Nie mieli zadowolonych min, Bucky wyglądał jakby miał zaraz wyskoczyć z samolotu i znaleźć John'a, żeby mu wyrwać tarczę razem z ręką.
Bucky tylko krótko na mnie spojrzał i powrócił do patrzenia w podłogę. Próbując nie zwracać uwagi na nieprzyjemną atmosferę, zaczęłam się pakować do torby.

— Weźmy mu tę tarczę — odezwał się Bucky — I załatwmy sprawę sami.

Zamknęłam torbę i odwróciłam się w stronę przyjaciela wyczekująco.

— Przecież nie damy mu w łeb i uciekniemy — Sam wstał — Nie mam zamiaru znowu ukrywać się przez lata.

— Sam ma rację — podeszłam bliżej — Jednak opcja, żeby zabrać tarczę temu lalusiowi też nie jest głupia.

Sam spojrzał na mnie z wyrzutem. Pewnie myślał, że stanę po jego stronie, ale widząc jaki jest nowy Kapitan Ameryka mam ochotę się powiesić.

— A co my chcemy sami zrobić? Trop się urwał i nic nie wiemy — musiałam się zgodzić.

— To nie do końca prawda – Bucky stanął naprzeciwko mnie — Jest ktoś kogo powinniście poznać.

Jego wzrok był utkwiony we mnie i byłam pewna, że te słowa są skierowane bardziej do mnie.
Razem z Sam'em poszli powiadomić Torres'a, że zmieniamy kierunek lotu, a ja zostałam sama.
Nie czułam już złości do Bucky'ego, byłam zawiedziona, że w żadnej sposób nie próbował wyjaśnić czemu zniknął tylko zachowywał się jakby nigdy nic takiego nie miało miejsca. Może powinnam to olać, bo pewnie i tak po tym wszystkim znowu zniknie, ale przez dziewięćdziesiąt sześć lat cały czas byliśmy blisko siebie, a jego nieobecność była jak utrata cząstki mnie.
Usiadłam na miejsce, gdzie przedtem siedział Sam i zamknęłam oczy. Jakie to wszystko jest popieprzone, żyłam bez niego pół roku i czułam się jak trup, a teraz gdy wrócił, mimo że dalej jestem nim zawiedziona i trochę zła to cieszę się, że znowu tutaj jest. 
Nie wiem co on czuje i myśl, że nasza przyjaźń może jest mu już obojętna nie daje mi spokoju.
Oparłam wygodniej głowę i z tą myślą odpłynęłam, czując jeszcze, że ktoś delikatnie kładzie moją głowę na coś miększego i ciepłego.

— Nie budź jej jeszcze — usłyszałam cichy głos.

— Jesteśmy prawie na miejscu, niech się trochę rozbudzi — odpowiedziała osoba — Wiesz, że Liz nie lubi, gdy nagle musi wstać i gdzieś iść.

— Daj jej pięć minut — mężczyzna, który to powiedział był już trochę wkurzony.

Otworzyłam oczy lekko zdezorientowana. Przede mną stał Sam i powoli wszystko mi się przypominało z wczorajszego dnia. Podniosłam gwałtownie głowę i spojrzałam na osobę, która była moją poduszką.
Bucky delikatnie się do mnie uśmiechnął, a ja poczułam, że robię się cała czerwona, więc szybko wstałam i podeszłam do mojego plecaka udając, że czegoś szukam. Lekko zakręciło mi sie w głowie przez szybkie wstanie, więc musiałam się oprzeć by nie upaść.

— Słyszałam, że za chwilę lądujemy —powiedziałam, wyciągając mały nóż i schowałam go do nogawki.

— Za jakieś dziesięć minut powinniśmy być — za sobą usłyszałam głos Sam'a — Chcesz nam wreszcie powiedzieć kogo mamy poznać?

— Dowiecie się na miejscu — czułam, że się na mnie patrzył.

Odwróciłam się by spojrzeć na Bucky'ego, miał mocno ściśniętą szczękę, więc był zdenerwowany albo zestresowany. Nie wiem o co chodzi, ale podejrzewam, że nie będzie to nic przyjemnego.

Broken Promise || Bucky BarnesWo Geschichten leben. Entdecke jetzt