Rozdział 13

310 25 2
                                    

Głośno zakaszlałam czując nieprzyjemne drapanie w gardle. To wszystko wydarzyło się tak szybko, że nie miałam czasu nawet, żeby się zakryć. Zrobił to na szczęście Bucky swoją metalową ręką i swoim ciałem. Słysząc jego przyśpieszony oddech przy moim uchu głośno przełknęłam ślinę i odwróciłam się w jego stronę. Nie przemyślałam tego, że słysząc jego oddech musi być naprawdę blisko mnie. Po prostu patrzyłam w jego niebieskie tęczówki i nie wiedziałam co ze sobą zrobić.

— Wstawaj — jako pierwszy się ode mnie odsunął i pomógł mi wstać.

Poczułam się jeszcze dziwniej, gdy nie był tak blisko mnie, ale zniknęło to szybko gdy poczułam ponownie piekącą ranę. 
Bucky pomógł wstać reszcie, a ja kulejąc ruszyłam do wyjścia. Czułam, że szwy mi poszły i rana ponownie zaczęła krwawić, ale nie było czasu na jakiekolwiek opatrzenie.
Wychodząc z budynku od razu obok mojej głowy przeleciał pocisk, szybko schowałam się za rozwalonym kontenerem. Serce biło mi niemiłosiernie szybko, ale bardziej niż strach czułam adrenalinę.

— Cholera — syknęłam zdając sobie sprawę, że broń musiała mi wypaść podczas wybuchu.

— Liz! — odwróciłam głowę w stronę wyjścia z kontenera i zauważyłam Bucky'ego z moim pistoletem.

Rzucił mi go w moją stronę i chwytając go znowu obok mojej ręki przeleciał pocisk. Bez zastanowienia zaczęłam strzelać i większość była trafiona. Modliłam się tylko by nie była śmiertelna, mimo wszystko kolejne zabójstwa na mojej liście nie były już potrzebne.
Wystrzeliłam ostatni pocisk i znów schowałam się za kontenerem. Patrząc na nogę poczułam lekką ulgę widząc, że nie krwawi jak za pierwszym razem, ale nadal cholernie bolała.
Wszyscy kryli się za kontenerem oprócz Zemo, który znowu gdzieś zniknął. Przeklinałam na siebie, że byłam zdezorientowana i przestałam myśleć o tym, że trzeba go pilnować. 
Jacyś ludzie do nas strzelali, byliśmy bez amunicji, a Zemo postanowił zwiać. Gorzej już być nie mogło, musieliśmy się jakoś do nich zbliżyć i odebrać broń, a później znaleźć Zemo, który mógł kryć się wszędzie.

— Widzieliście gdzieś Zemo?! — krzyknęłam.

— Nie! Wybiegł od razu za tobą! — odkrzyknął Sam.

Cholera.

— No i po mnie tu pociągnąłeś? — słyszę wkurzony głos Barnes'a – Mieliśmy pobiec za Liz i oczyścić drogę.

— Dostalibyśmy kulką w łeb! — Sam odwraca się do bruneta.

— Teraz jest jeszcze gorzej!

— To nie pora na kłótnie! - krzyczę razem z Sharon, chowając broń.

— Byłoby tak samo źle nawet gdybyśmy stali tam gdzie Elizabeth!

Boże, zachowują się jak dzieci. Tym razem to Sam miał rację, gdyby pobiegli za mną ktoś by dostał.
Wychylam delikatnie głowę, słysząc kroki na kontenerze po drugiej stronie. Idzie po nim jakiś mężczyzna w fioletowej masce, od razu rozpoznałam Zemo. Zauważyłam, że wymierzył broń w wielką butlę na środku. Wybuch doszedłby aż do mnie, więc szybko przebiegłam do reszty i w momencie, gdy wszyscy się ukryliśmy, usłyszeliśmy głośny wybuch, a gorące powietrze szybko do nas dotarło.
Nam na szczęście nic się nie stało, ale po drugiej stronie było słychać krzyk i strzały. W pewnym momencie wszystko ucichło, a Sam wychylił się by sprawdzić co się stało. Westchnął z ulgą i gestem ręki pokazał, że mamy biec za nim. 
Bez zastanowienia ruszyłam jako pierwsza. Rozglądałam się za Zemo, ale nigdzie go nie widziałam. Jeśli wtedy nie uciekł to teraz też tego nie zrobił, ale nie miałam pojęcia, w którą stronę pobiegł. 
Słysząc kolejne strzały, schyliłam się i zakryłam twarz rękoma. Nagle zza rogu wybiegł na mnie jakiś mężczyzna, uchyliłam się przed jego ciosem i mocno kopnęłam w brzuch, tak że wpadł na kontener delikatnie go wgniatając. Bucky w tym momencie wyrwał kawałek rurki i uderzył kolejnego gościa. 
Sam pociągnął mnie za bluzkę do otwartego kontenera, a za mną wbiegł Bucky. Zrobiło się ciemno, próbowałam przyzwyczaić wzrok, jednak zanim mi się to udało Bucky jednym uderzeniem swojej metalowej ręki otworzył drzwi po drugiej stronie. 
Wyszłam za resztą i na szczęście nikogo tu nie było. Oparłam się o ścianę i spojrzałam na nogę, spodnie były brudne od krwi, ale wyglądało na to, że krew już nie leciała. Ból przez adrenalinę nie był taki wielki.

— Trzymasz się? — podszedł do mnie Sam i spojrzał na moją nogę.

— Tak, bywało gorzej — ten ból był niczym w porównaniu z prawie oderwanym skrzydłem.

— No i mamy transport — spojrzałam w tą samą stronę co Bucky i zauważyłam Zemo, jadącego w naszą stronę.

— Możesz jechać od razu do więzienia — usiadłam na tylne siedzenie na kierowcą.

— To są białe siedzenia, ubrudzisz je krwią — powiedział, olewając moją wypowiedź.

— Zamknij się — powiedziała cała nasza trójka.

— To chcecie znaleźć Karli? — Zemo czuł się zbyt pewny siebie.

Przygryzłam wnętrze policzka by nic nie powiedzieć. Ten człowiek tak działał mi na nerwy i z miłą chęcią skręciłabym mu kark.

— Ma rację, jest nam potrzebny — Bucky usiadł na miejsce pasażera obok kierowcy, a Sam obok mnie.

Westchnęłam głośno i spojrzałam ze zdziwieniem na Sharon, która nie wsiadła do samochodu.

— Nie jedziesz?

— Załatwcie mi najpierw ułaskawienie — kiwnęła nam głową na pożegnanie i odeszła.

Współczułam jej, musiała tutaj tkwić i czekać na ułaskawienie, bo nikt o niej nie pomyślał. Każdy też miał swoje sprawy na głowie, ale jak mogliśmy chociaż przez chwilę o niej nie pomyśleć? To ona nam najbardziej pomogła.
Musiałam zająć czymś myśli, chwyciłam za nogawkę i rozerwałam ją aż do uda by spojrzeć na ranę. Westchnęłam z ulgą widząc, że rana nie wyglądała tak źle jak na początku, ale nadal była dziura. Nie miałam niczego czym mogłabym ją zakryć, więc musiałam czekać aż znajdziemy się w samolocie.

— Nie wygląda źle — spojrzałam na Bucky, który przyglądał się mojej ranie.

— Na szczęście — uśmiechnęłam się pod nosem — Do dwóch dni powinno być okej.

— To dobrze.

Spojrzałam w jego oczy i poczułam, że przechodzi mnie dreszcz. Nie patrzył już na mnie tak jak na początku. Patrzył na mnie tak jak kiedyś, tym nieodgadnionym wzrokiem. Nie wiedziałam co się za tym kryło, ale nie chciałam znowu się zastanawiać.

Broken Promise || Bucky BarnesWhere stories live. Discover now