Rozdział 20

274 25 2
                                    

Siedziałam na kanapie zamyślona, sytuacja z Walker'em nie dawała mi spokoju. Czułam, że coś przede mną ukrył i miałam przeczucie, że ta cała sytuacja może źle się skończyć.
Każdy z nas po powrocie się nie odzywał, byliśmy wkurzeni, bo zniszczono plan Sam'a, który mógł się udać, ale John tak bardzo chciał pokazać, że jest niezależnym Kapitanem Ameryką, że wszystko spieprzył.
Patrzyłam na moją pustą szklankę, w której niedawno była whisky. Niekiedy żałowałam, że nie byłam w stanie się upić i zapomnieć chociaż na moment o całym swoim życiu. Nie mogłam już zrobić czegoś głupiego i zwalić to na alkohol. W jakiś sposób to było moje przekleństwo, dużo ludzi uważało, że jako superżołnierz byłam idealna i nie miałam żadnych wad, ale to była nieprawda. Nikt nie był, nie jest i nigdy nie będzie idealny. Każdy ma wady i skrywa mroczne sekrety, które jeśli wyjdą na światło dzienne, mogą mu zniszczyć życie.

— Ta szklanka jest aż tak ciekawa? — spojrzałam na Zemo, który uniósł mokry ręcznik z głowy i na mnie patrzył.

— Ta... — odwróciłam wzrok i odłożyłam szklankę na stół, nawet nie chciałam wiedzieć ile czasu się na nią gapiłam.

Spojrzałam na Sam'a, który w ciszy pisał coś na laptopie. Bucky gdzieś wyszedł bez słowa i wiedziałam, że potrzebował chwili dla siebie.

— Gdybyś miała wybór, zgodziłabyś się przyjąć serum?

Spojrzałam na Zemo zaskoczona jego pytaniem. Sam też to usłyszał i odwrócił głowę w naszą stronę nic nie mówiąc, pewnie też był ciekawy mojej odpowiedzi.

— Nie — westchnęłam — Wolałabym żyć jak każdy inny normalny człowiek. Te serum to nie dar, to przekleństwo.

— Ale przecież potrafisz latać, możesz robić co tylko chcesz — powiedział Sam.

— Ta... Ale gdy HYDRA wszyła mi je w ciało, to zabili niewinne stworzenie —opieram się o kanapę — Nawet nie wiem co to było, wszystko z tamtego momentu jest zamglone. Jednak pamiętam jak coś próbowało wydostać się z klatki, strzał i upadające ciało. Nigdy nie udało mi się znaleźć dokumentów na ten temat, więc albo wszystkie zostały zniszczone albo nawet tego nie dokumentowali, bo nie chcieli, żeby inni się dowiedzieli jak to zrobiłam — mój wzrok znowu wylądował na szklance — Chcieli, żebym była wyjątkowa. Po upadku z pociągu, Bucky ochronił mnie swoim ciałem, więc stracił rękę, ale mimo wszystko przez mocny upadek do wody, ja miałam poharatane plecy i chyba coś jeszcze tylko nie pamiętam co.

Sam i Zemo siedzieli w ciszy, a ja czułam na sobie ich wzrok. Zaczęłam czuć się niekomfortowo, dawno nie opowiadałam nikomu tej historii. Nie była to żadna tajemnica, ale nie miałam nigdy ochoty o tym mówić, więc nie wiem dlaczego nagle mnie na to wzięło.

— Mocna historia — Zemo odwrócił wzrok i położył znów ręcznik na głowie.

— Jaka historia? — do salonu wchodzi Bucky, ściągając kurtkę.

Spojrzałam na jego mięśnie, ale szybko odwróciłam wzrok bojąc się, że się zarumienię, a nie chciałam wyjść na idiotkę. Musiałam się ogarnąć.

— Liz opowiadała historię jak dostała skrzydła.

Bucky słysząc słowa Sam'a spojrzał na mnie z lekkim zmartwieniem, ale ja tylko się delikatnie uśmiechnęłam by pokazać, że wszystko jest okej. 

— Ten Walker jest wariatem — zmienił temat, za co podziękowałam mu w duszy.

— Serio? Kto by się spodziewał —powiedział rozbawiony Sam.

— Sam jestem wariatem, więc potrafię go rozpoznać.

— Nie przesadzaj — spojrzałam na Bucky — Nie jest z tobą aż tak źle.

— Aż tak? To miało mnie pocieszyć? — Bucky patrzył na mnie poważnie, ale widziałam, że próbował się nie uśmiechać.

— Stwierdzam tylko fakt — wzruszam ramionami trochę rozbawiona.

Bucky tylko kręcił głową i spojrzał na sama, jego zachowanie się zmieniło i znowu stał się poważny.

— Niepotrzebnie dałeś mu tarczę.

Westchnęłam głośno wiedząc, że znowu rozpoczyna się bezsensowna dyskusja. Miałam już dość tego tematu, bo i tak nie mogliśmy nic z tym zrobić. To co się stało już się nie odstanie. 

— Nie dałem mu jej — Sam odwrócił się w stronę Bucky'ego.

— To nie wiem kto, bo na pewno nie Steve.

— Bucky... — nie dokończyłam, bo nagle otworzyły się drzwi. Chwyciłam za nóż, skryty za paskiem i spojrzałam kto wszedł, ale widząc, że to Walker i Lemar — O boże... Kolejne przedstawienie.

— Zamknij się — Walker spojrzał na mnie wściekły i kątem oka zauważyłam jak Bucky mocniej ścisnął szklankę, którą właśnie zabrał do ręki — Macie mi go wydać, natychmiast.

— Uspokój się — Sam stanął przed mężczyzną, a ja wstałam z kanapy obserwując sytuację — Masz tarczę, ale jesteś tylko mocny w gębie. Gdybyś tam nie przyszedł, Karli mogła być nasza.

— Trudno mi to powiedzieć, ale Zemo chyba po coś się przydał — stanęłam obok Bucky i zabrałam cukierka z blatu — W tej sytuacji jest nam potrzebna każda para rąk, ale takich rąk, które są w stanie się powstrzymać nawet jeśli zaboli ich ego.

— Ty chyba chcesz inaczej zakończyć tę rozmowę — wytrzymałam na sobie wściekły wzrok John'a i otworzyłam cukierka, wrzucając go sobie do ust — Czy ty przez chwilę możesz zachować się poważnie?

— Przy tobie? — uniosłam brwi —Nigdy.

— Ty mała... — Walker nie dokończył, bo obok niego przeleciała włócznia i wbiła się w ścianę obok jego głowy.

Poczułam, że Bucky stanął bliżej mnie i odłożył szklankę. Mój wzrok przeleciał na drugą stronę pokoju, gdzie przy drzwiach stała kobieta z Wakandy. Przez wejście główne weszły jeszcze dwie trzymając włócznie.

Doja Milaje.

Ayo spojrzała na nas wkurzona, a ja usiadłam na blacie ze spuszczoną głową. Wiedziałam, że była wściekła i nie miałam serca by spojrzeć jej w oczy. 

— Nawet jeśli jest tylko narzędziem, czas minął — powiedziała w swoim ojczystym języku — Wydajcie nam go.

Ja i Bucky nie byliśmy w stanie nic powiedzieć, bo wtrącił się blondyn.

— Dzień dobry, John Walker. Kapitan Ameryka — powiedział pewnym siebie głosem.

Przewróciłam oczami, jego sztuczna życzliwość działała mi na nerwy.
Przygryzłam wargę widząc, że Ayo patrzyła na niego bez słowa, nawet się nie przedstawiając. Uwielbiałam wojowniczki Wakandy, były pewne siebie, silne i miały gdzieś takie wrzody jak Walker.

— Odłóżmy te dzidy i dogadajmy się.

— John, przestań — Sam podszedł bliżej mężczyzny — Już lepiej walczyć z Bucky i Liz niż zadzierać z Doja Milaje.

— One nie są na swoim terenie.

Ten jego pewny siebie głos już działał mi na nerwy.
Siedziałam na blacie, a Bucky opierał się obok mnie. Widziałam, że był trochę rozbawiony reakcją John'a. Wiedział, że te kobiety są niebezpieczne, a Walker robi z siebie tylko idiotę.

— Dora Milaje są na swoim terenie wszędzie gdzie się znajdą — powiedziała Ayo, a w jej głosie można było usłyszeć irytację.

— Pogadajmy jak dorośli — Walker położył dłoń na jej ramieniu czym popełnił wielki błąd.

Kobieta od razu uderzyła go w twarz i kolano włócznią, a ja zakryłam usta dłonią by się nie roześmiać. Bucky delikatnie szturchnął mnie łokciem w udo bym się uspokoiła.
Spojrzałam na niego kątem oka i przewróciłam oczami, nie mogłam powstrzymać rozbawienia widząc Walker'a w takiej sytuacji.
Doja Milaje zaczęły walczyć z Lemar'em i John'em, a ja siedziałam i tylko ich obserwowałam, to nie była moja walka. Widziałam, że Bucky też był znudzony i oparł łokieć o moje udo. Od razu wstrzymałam oddech, nie spodziewając się, że zrobi takie coś, a moje skupienie na ich walce wyparowało. Czułam się jak głupia, zakochana nastolatka i bardzo mi się to nie podobało.

Broken Promise || Bucky BarnesWhere stories live. Discover now