Rozdział 7

419 29 0
                                    

Schowałam ręce do kieszeni, żeby nikt nie widział jak bardzo mi się trzęsą. Miałam nadzieję, że już nigdy nie spotkam tego człowieka, a Bucky wymyślił, że to on nam pomoże. Jego coraz głupsze pomysły działały mi na nerwy, jak można poprosić o pomoc kogoś, kto próbował go wrobić w morderstwo, a jego przyjaciele musieli się przez kilka lat ukrywać.
Spojrzałam kątek oka na Bucky'ego, miał mocno zaciśniętą szczękę, więc zapewne sam stresował się tym spotkaniem.
Sam od momentu, gdy zgodził się na plan Barnes'a prawie w ogóle się nie odezwał, co oznacza, że po namyśle zdał sobie sprawę, że to głupi pomysł, ale wolał się nie odzywać.
Musieliśmy dostać się do więzienia w Berlinie, więc miałam kolejną noc nieprzespaną w samolocie, siedząc obok płaczącego dziecka i chrapiącego po drugiej stronie mężczyzny. Nadal nie umiem zrozumieć jak był w stanie zasnąć przez te krzyki.

— Ostatnie drzwi po lewej —zatrzymaliśmy się obok strażnika.

— Dobrze, dziękujemy — mężczyzna cicho się pożegnał i poszedł w kierunku celi – To chodźmy, chcę już to mieć z głowy.

Ruszyłam do przodu, ale Bucky chwycił mnie za ramię i odwrócił w swoją stronę. 

— Nie, pójdę tam sam.

— Niby dlaczego? — spytaliśmy się w tym samym momencie z Sam'em.

— Bo Sam jest Avengerem, a on niezbyt bardzo ich lubi.

— A co ze mną? Ma obsesje na punkcie HYDRY, a ja też do niej należałam.

— Jeśli pójdę tam sam więcej mi powie. Ty będziesz mu zapewne groziła.

No tak, pan wielki Bucky Barnes wie najlepiej.

— Nie miałam zamiaru, wiem co trzeba robić, żeby ktoś zaczął mówić —zaczynałam się wkurzać.

— Idę sam — spojrzał na mnie ostatni raz i poszedł w kierunku celi Zemo.

— Co za kut...

— Uspokój się, to był plan Bucky'ego, więc niech sam to załatwi.

Jeśli każdy jego plan będzie polegał na tym, że sam będzie wszystko załatwiał to my nie jesteśmy potrzebni. 
Chociaż i tak czułam lekki niepokój, dlaczego chciał załatwić tę sprawę z Zemo sam? Też mogłam mu pomóc. Byłam świadoma tego, że nie mogłam mu grozić, bo w celi są kamery i wszystko by słyszeli.

— Wiem, że jest ci ciężko...

— Przestań — przerwałam mu — Ja i Bucky mamy relacje czysto zawodowe, po misji każdy pójdzie w swoją stronę i o sobie zapomnimy.

— Niekiedy naprawdę strasznie głupio gadacie.

— Bucky chce zapomnieć o HYDRZE, a ja mu w tym przeszkadzam, bo sama do niej należałam i przez to nie potrafi zapomnieć.

— Skąd ta pewność? Pytałaś się go.

— Nie, ale to wiem.

Sam tylko głośno westchnął i oparł się o ścianę. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, więc odwróciłam się w stronę okna i patrzyłam na więźniów siedzących na dworze. 
Niektórzy siedzieli na ławkach i ze sobą rozmawiali, kolejni patrzyli na mury i mieli gdzieś co się dzieje wokół. Jeszcze dwóch innych zaczęło się bić, ale zostali odciągnięci od siebie przez strażników i zaprowadzeni do środka.
Czy ja też byłabym w takim miejscu, gdyby dowiedzieli się kim naprawdę jestem? Prezydent ułaskawił sprawę moją i Bucky'ego, jednak o mojej nikt nie wiedział, nie chciałam by ludzie się mnie bali, ale gdyby się dowiedzieli to chcieliby mojej śmierci. 
Zabiłam tylu niewinnych ludzi, jeszcze dzieci, które niczemu nie biły winne. Tylko przez głupie zachcianki HYDRY, a teraz nie jestem w stanie ich przeprosić. Nie mogłam ich nawet odwiedzić na cmentarzu, bo nie wiedziałam gdzie dokładnie są pochowani.

— Liz — z zamyśleń wyrwał mnie głos Sam'a — Chodźmy, poczekamy na Bucky'ego przed budynkiem.

— Okej — wolałam tutaj zostać, ale i tak nie miałabym nic do roboty. Nie wejdę do Zemo bez strażnika.

Powolnym krokiem poszliśmy w stronę wyjścia, sprawdzili nas wykrywaczem metalu i oddali rzeczy, mieli w tym wprawę, bo zajęło to niecałe pięć minut. 
Wychodząc na dwór, musiałam przymrużyć oczy przez słońce. Zaskoczona zauważyłam, że po drugiej stronie ulicy stoi budka z lodami. W takim miejscu ludzie nie zapuszczają się zbyt często.

— Co powiesz na lody? — Sam szturchnął mnie z uśmiechem — Przyda nam się jakaś słodycz w tej gorzkiej sytuacji.

— Przydałoby się whisky — uniosłam brwi — Ale lody też mogą być.

— Dziwne, że w takim miejscu są — poszliśmy w stronę budki — Może Barnes'owi też kupimy.

— Zabiłby nas gdybyśmy tego nie zrobili.

Przypomniało mi się, gdy za czasów Steve'a patyka poszliśmy na lody bez Bucky'ego, bo ten wolał podrywać jakąś pannę, był obrażony do końca dnia, że poszliśmy bez niego. Uwielbiał je.

— Mam nadzieję, że wreszcie się dogadacie — wyciągnął portfel — Czuję się niekomfortowo widząc wasz morderczy.

— Nie wiem czy to się wydarzy —przygryzłam wargę, przypominając sobie jego słowa — Chciał spokoju.

— Ty możesz być jego spokojem tylko musi to zrozumieć.

Nie odpowiedziałam, zabrzmiało to dwuznacznie. Chociaż gdzieś w środku poczułam ciepło. Sam, którego ta sytuacja nie powinna w ogóle obchodzić, ma nadzieję, że się pogodzimy.

— Dzień dobry — podeszłam przed budkę, by Sam nie zaczął znowu tego tematu — Poproszę anielską wanilię i osobno czekoladową Amerykę.

Uśmiechnęłam się, mimo że większość nazw pochodziła od Avengersów, ja też się na nich znalazłam.
Zapłaciłam za lody i odsunęłam się na bok by Sam też mógł wybrać. W tym samym momencie zauważyłam Bucky'ego wychodzącego na chodnik. Od razu nas zauważył i szedł w naszą stronę, ale nie patrzył się na nas tylko pusto w ziemię. Musiał się czegoś dowiedzieć.

— Masz — od razu dałam mu loda do ręki gdy stanął obok nas. Był lekko zaskoczony i musiałam ugryźć loda by się nie uśmiechnąć, widząc jak on sam próbuje tego nie robić — Dowiedziałeś się czegoś?

— Nie, ale musimy gdzieś pójść — Sam do nas podszedł, a Bucky bez żadnego wytłumaczenia, poszedł przed siebie.

— Znowu tajemnice — dogoniłam go — Czemu nie umiesz nam od razu powiedzieć gdzie idziemy?

— Przecież lubiłaś niespodzianki — spojrzał się na mnie.

— Nie takie.

— Jesteśmy parterami ta? To musimy sobie ufać.

— Na zaufanie trzeba sobie zasłużyć, Bucky — spojrzałam mu w oczy, a on od razu odwrócił głowę i ścisnął szczękę.

Zwolniłam kroku. Barnes i Wilson szli kilkanaście metrów przede mną i coś do siebie cicho gadali. W pewnym momencie Bucky pokiwał przecząco głową. Sam pewnie chciał się dowiedzieć gdzie idziemy, ale jak to Bucky, nic nie powie. 
Dlaczego on musi być taki tajemniczy? Lubiłam to zawsze w mężczyznach, tylko nie gdy chodziło o jakąś ważną sprawę tak jak teraz.

Hej! Przepraszam za nieobecność. Zaczynają się ferie, więc rozdziały będę dodawać częściej.
Mam także jeszcze jedną wiadomość. Po zakończeniu tej książki powstanie druga część historii Liz i jeśli dobrze pójdzie to także początki jej życia.
Druga część nie będzie nawiązywała do żadnej z części Marvela, ale mogą pojawić sie nowe postacie.
Dziękuje za przeczytanie!

Broken Promise || Bucky BarnesWhere stories live. Discover now