Rozdział 24

271 29 15
                                    

Całą swoją nienawiść i wściekłość musiałam zamknąć gdzieś w środku, by nie zrobić czegoś, czego mogłam później żałować. Walker popełnił duży błąd i tarcza na pewno zostanie mu odebrana, ale my będziemy szybsi. To Sam zasługiwał na tarczę, to on zawsze pomagał Steve'owi nawet jeśli musiał złamać prawo, dla niego poszedł do więzienia i ryzykował życie, bo wierzył w niego. A Walker? Może i pomagał na wojnie, był silny, ale jego psychika była zepsuta. Chciał być silniejszy i użył serum, nie wiedząc jakie później mogą być konsekwencje. Zachował się lekkomyślnie i jeszcze zabił niewinnego człowieka. Tak nie zachowywał się Kapitan Ameryka, oczywiście Steve też miał słabsze momenty, ale nigdy nie popełnił tak wielkiego błędu. Wiedziałam, że to była wina serum, potrafiła zmienić człowieka i Steve był jedyną osobą, która sobie z tym poradziła.

— Gdzie jesteś? — spytałam Sam'a.

— Wysłałem wam lokalizację, pośpieszcie się — usłyszałam w słuchawce głos przyjaciela.

Spojrzałam na Bucky'ego, który kiwnął tylko głową i pobiegł. Ja rozprostowałam skrzydła i poleciałam, sprawdzając na małym tablecie na nadgarstku lokalizację, byliśmy niedaleko. Bucky dotrzymał mi kroku i po kilku minutach znajdowaliśmy się przed jakimś magazynem. Sam czekał na nas przy drzwiach i ukradkiem patrzył do środka.

— Co z nim? — wylądowałam cicho na ziemi i złożyłam skrzydła.

— Zachowuje się jakby zwariował — powiedział Sam — Ale to może być po prostu żałoba.

— Żałoba i świeże zażycie serum to nie jest dobre połączenie — skomentował Bucky, stając obok mnie.

— Bucky ma rację, serum może odmienić człowieka, a Walker jest tego dobrym przykładem — spojrzałam na Sam'a poważnie — Odbierzmy mu tarczę, teraz.

Sam patrzył na mnie jakby się nad czymś zastanawiał, widziałam jak ściskał pięści i bez słowa wszedł do magazynku. Ja i Bucky ruszyliśmy od razu za nim, wyciągnęłam rękę w stronę mojego uda by wyciągnąć sztylet, ale zatrzymała mnie metalowa ręka Bucky'ego. Spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami, a on tylko pokręcił głową i położył palec na ustach każąc mi być cicho. Zrezygnowana odsunęłam rękę i odwróciłam wzrok.
Walker powoli wstał z ziemi i nawet na nas nie patrząc, szedł w stronę wyjścia. Miałam ochotę się odezwać, ale obiecałam Bucky'emu, że nie będę nic mówić.

— Zatrzymaj się — powiedział stanowczo Sam.

— Przestań — John odwrócił się w naszą stronę — Widziałeś co się stało, nie miałem wyjścia! Zabiłem go, bo musiałem! Zabił Lemara!

— Nie on go zabił — Bucky zrobił krok do przodu — Nie idź tą drogą, to się źle skończy.

— Nie jestem taki jak wy — spojrzał na mnie.

Poczułam ucisk w sercu, zabolało. Przeszliśmy z Bucky'm przez piekło by znowu stać się sobą, ale przeszłość zawsze do nas wracała i będzie wracać cały czas. Mimo wszystko już nigdy nie będziemy takimi osobami jak kiedyś, zbyt dużo przeżyliśmy.

— Rozumiem, że zabili ci przyjaciela — Sam próbował być spokojny — Złożysz wyjaśnienia i może uwzględnią twoje zasługi. Nie chcemy by jeszcze komuś coś się stało.

Spojrzałam na zakrwawioną tarczę. Symbol pokoju. Symbol, który nigdy nie powinien być pokryty krwią.
Zacisnęłam dłonie w pięści. To wszystko nie miało tak wyglądać, wszystko zostało zniszczone i to tylko dlatego, że on szukał zemsty. John nawet się nie odezwał, tylko patrzył pusto w ziemię.

— Oddaj tarczę — odezwałam się, nie mogłam już siedzieć cicho.

— Oh, więc o to tu chodzi — Walker spojrzał na mnie — Uwierzcie mi, nie chcecie tego.

— Nie mamy wyjścia.

Rzuciliśmy się na Walkera i od razu próbowałam uderzyć go w twarz, ale zasłonił się tarczą. Kopnęłam go w piszczel przez co trochę się schylił, ale udało mu się kopnąć Sam'a, który upadł na ziemię. Cios Bucky'ego też został zatrzymany tarczą i Walker powalił go na ziemię, uniósł wysoko tarczę by zadać ostateczny cios, ale uderzyłam go skrzydłem, przez co upadł i przetoczył się na bok, unikając mojego ciosu i moja ręka uderzyła w ziemię, robią w niej dziurę. Szybko wstał i rzucił we mnie tarczą, w ostatnim momencie zakryłam twarz rękami, ale i tak siła powaliła mnie na ziemię i uderzyłam się w głowę. Jęknęłam cicho z bólu i chwyciłam tarczę, ale Walker nagle znalazł się przy mnie i odebrał mi ją. Od razu podleciał do nas Sam odpychając John'a, który został zaatakowany przez Bucky'ego i siłował się z nim o tarczę.
Próbowałam wstać, ale mój wzrok był zamglony i czułam ciepłą ciecz spływającą mi po głowie. Przez chwilę nie wiedziałam co się dzieje, miałam pustkę w głowie. Potrzebowałam chwili by się ogarnąć i zobaczyłam tylko jak Bucky został rzucony przez pomieszczenie i upadł nieprzytomny. Byłam wściekła, już nic nie ukrywałam widząc jak moi przyjaciele walczą. Podleciałam od tyłu do Walker'a, który uderzył Sam'a w twarz, kopnęłam go w plecy i upadł kilka metrów dalej. Pomogłam Sam'owi wstać i spojrzałam w kierunku Bucky'ego, jego klatka piersiowa spokojnie się unosiła i odetchnęłam z ulgą. Nie chciałam kolejnej śmierci, tym bardziej Bucky'ego.
Pobiegłam na Walker'a, unikając jego ciosu, próbowałam go kopnąć, jednak udało mu się uniknąć ciosu. Odwróciłam się na pięcie i uderzyłam go skrzydłem, a Sam uderzył go z drugiej strony. Blondyn zatoczył się do tyłu i spojrzał na nas z nienawiścią.

— Mogliśmy być drużyną —powiedział niskim głosem.

— Nigdy — warknęłam wściekła — Zniszczyłeś to, na co Steve pracował wiele lat.

Wściekły Walker rzucił w nas tarczą którą odbiła się od metalowego słupka i uderzyła mnie w skrzydło. Krzyknęłam z bólu, słysząc trzask i moje skrzydło zawisło bezwładnie. Czułam promieniujący ból na całym skrzydle i plecach. 
Ból mnie zamroczył i dopiero po chwili uniosłam wzrok sprawdzając co się dzieje dookoła mnie. Sam leżał powalony na ziemi, a John zawisł nad nim, wyrywając jego metalowe skrzydła.

— To ja jestem Kapitanem Ameryką!

Uniósł tarczę nad głową i w ostatnim momencie Bucky rzucił się na niego i odepchnął od Sam'a. Walczyli między sobą, zadając raz za razem ciosy. Nie zostawiłam ich samych i od tyłu uderzyłam Walker'a, który upadł na ziemię, próbował mnie kopnąć, zwinnie uniknęłam jego ciosu, jednak przez ruch skrzydeł znowu poczułam ból. Mimo to chwyciłam jego jedną rękę, a Bucky tą drugą z tarczą i razem z Sam'em, próbowali mu ją wyrwać. Po kilku sekundach usłyszeliśmy nieprzyjemny trzask i Walker krzyknął z bólu, a nam udało się wyrwać mu tarczę. Odsunęłam się, wycierając wierzchem dłoni krew z mojej twarzy i podeszłam do reszty.

— Wszystko w porządku? — spytał poważnie Bucky, ale w jego oczach widziałam troskę.

— Tak, miałam gorsze rany —spojrzałam na skrzydło, którym nie potrafiłam ruszyć.

— Tarcza jest moja! — John znowu się na nas rzucił.

W tym samym momencie ja i Bucky uderzyliśmy John'a, który poleciał do tyłu i uderzył w ścianę, prawie ją rozwalając. Upadł na ziemię zamroczony i nie potrafił wstać. 
Zamknęłam oczy, czując ból głowy i skrzydeł. Próbowałam to zignorować, ale każdy najmniejszy ruch lewego skrzydła, kończył się ogromnym bólem. Zrobiłam krok do przodu i schyliłam się po tarczę, ignorując ból. Położyłam ją przy Sam'ie, który patrzył na mnie bez słowa.

— To od samego początku powinno należeć do ciebie — odwróciłam się i bez słowa poszłam w stronę wyjścia z magazynu.

Poczułam, że ktoś chwyta mnie w talii, uścisk był mocny, ale nie sprawiał mi bólu.

— Gdzie teraz?

— Do weterynarza — spojrzałam na Bucky'ego.

Hej! Życzę wszystkim Wesołych Świąt i smacznego jedzonka! Mam nadzieję, że rozdział się spodobał, do zobaczenia!

Broken Promise || Bucky BarnesOù les histoires vivent. Découvrez maintenant