Rozdział 30

245 32 1
                                    

Mój plan był do dupy.
Nie potrafiłam przy nim udawać niewzruszonej, gdy próbowałam wymusić u niego rumieńce. To ja się rumieniłam przez ten cały czas, a on okazywał tylko jakieś małe reakcje, które nie satysfakcjonowały mnie tak jak rumieńce.
Musiałam wymyślić jakiś inny sposób, który działałby tylko na niego, a dla mnie byłby obojętny.
Dlatego podczas obiadu wpatrywałam się w niego jak wariatka, gdy on spokojnie jadł. Nie słuchałam nawet co mówiła Sarah, bo byłam zbyt skupiona na swoich własnych myślach.
Dopiero gdy Bucky uniósł głowę i spojrzał na mnie tym nieodgadnionym wzrokiem, od razu wróciłam do rzeczywistości i szybko odwróciłam wzrok, udając że nic się nie stało.
On bardzo dobrze wiedział, że się a niego patrzyłam. Był Zimowym Żołnierzem i nawet jeśli się na niczym konkretnym nie skupiał to wyczuwał, że ktoś go obserwuje. 
Może już go tym irytowałam, ale nic nie mogłam poradzić na to, że jego zwykłe reakcje powodowały u mnie głupie motylki w brzuchu. Miałam ochotę iść do toalety i wszystko zwymiotować, mając nadzieję, że to się skończy.

— Ja i Liz wyjedziemy jutro — powiedział Bucky.

— Jesteście pewni? Możecie zostać jeszcze kilka dni — Sam spojrzał na nas.

— Mamy jeszcze kilka spraw na mieście — wypiłam trochę soku.

— Przylecimy od razu, gdy Karli znowu coś zrobi — skinęłam głową na potwierdzenie słów Bucky'ego.

Skupiłam się na swoim jedzeniu i coś wpadło mi do głowy. Głupi plan, który mógł zadziałać na Bucky'ego.
Patrzyłam na Bucky'ego, który słuchał Sam'a i popijał sok. Przygryzłam wargę i przejechałam stopą po jego łydce i zakryłam twarz chusteczką, udając że wycierałam usta, ale tak naprawdę zakrywałam rumieńce.
Widziałam jak mięśnie Bucky'ego napinają się pod moim dotykiem, jednak jego twarz nic nie zdradzała co mnie zirytowało. Chciałabym potrafić ukrywać emocje tak samo jak on, chociaż jego napięte mięśnie wskazywały na to, że jednak w tym momencie jest mu trudniej. 
Minimalnie zadowolenie pojawiło się na mojej twarzy i moja noga powędrowała do jego kolana i przyglądałam się jak Bucky coraz mocniej zaciska szczękę.
Na mojej twarzy powoli uformował się delikatny uśmiech i odłożyłam chusteczkę czując, że moje rumieńce zniknęły.

— Tarcza jest teraz twoja, Sam — Bucky nagle chwycił mnie za kostkę swoją metalową ręką, a mój uśmiech zniknął — Dbaj o nią.

— Mam zamiar to zrobić, nie martw się — powiedział poważnie Sam.

Przygryzłam wargę i próbowałam niezauważalnie wyrwać nogę z jego uścisku, ale jego zimna dłoń ścisnęła mnie coraz mocniej.
Cholera, mój plan znowu się nie powiódł i Bucky mnie miał. To on miał się wkurzać, a nie ja.

— Pokaż światu, że to ty jesteś prawdziwym następcą — spojrzałam na Sam'a, nadal dyskretnie próbując się wyrwać z uścisku Bucky'ego — Uważam, że ty jako jedyny możesz mieć tarczę. Pokazałeś nam w walce z Karli, że przejmujesz się sprawami świata. Chciałeś z nią porozmawiać i w sposób pokojowy zakończyć całą sprawę, nie plamiąc tarczy krwią, bo wiesz, że istnieją rozwiązania bez rozlewu krwi.

Sam się do mnie uśmiechnął i z wdzięcznością kiwnął głową. Przez cały czas czułam na sobie wzrok Bucky'ego, ale nie spojrzałam w jego kierunku. Sprawa z tarczą była teraz ważniejsza niż drażnienie się z Bucky'm.
To Sam zasługiwał na tarczę, pokazał, że jest o wiele lepszy niż Walker, który zniszczył swój wizerunek zabijając z wściekłości niewinnego człowieka. Jednak Karli też powinna czuć się winna, mimo że tylko się broniła to przez nią to wszystko się zaczęło.

— Też uważam, że Sam jest do tego idealny — Sarah wstała z krzesła — Porozmawiałabym dłużej, ale muszę iść. Mam dużo pracy.

— Pomogę ci — spojrzałam wymownie na Bucky'ego, który nadal się we mnie wpatrywał.

Prychnął cicho po nosem i puścił moją nogę, a ja od razu wstałam z krzesła. Jego wzrok ani razu mnie nie opuścił, przez co czułam dreszcz przebiegający po moim ciele i próbowałam go zignorować. Idąc w stronę wyjścia, stanęłam obok Sam'a i położyłam dłoń na jego ramieniu.

— Zasługujesz na to — szepnęłam i wyszłam z domu.

***

Odłożyłam trzy duże skrzynki i cicho odetchnęłam. Sarah naprawdę miała tu ciężką pracę i szanowałam ją za to, że dawała sobie radę. Zajmowała się domem, dziećmi, portem i moim zdaniem zasługiwała na o wiele więcej. Miałam zamiar zacząć przyjeżdżać do niej częściej i pomagać jej w tym wszystkim i może nawet zaproponować pracę. Tylko musiałam wymyślić coś, co nie zajmowałoby jej dużo czasu i mogła to robić tutaj, a nie specjalnie gdzieś jeździć.
Jednak to mogło być dla niej zbyt wiele, nie chciałam jej dokładać więcej pracy.
Nagle poczułam jak ktoś popycha mnie na ścianę, a moja dłoń automatycznie dotknęła uda tam gdzie miałam sztylet, jednak tym razem go tam nie miałam.
Przeklinałam się w myślach i uniosłam głowę by spojrzeć na mojego napastnika, a moje oczy rozszerzyły się gdy zobaczyłam Barnes'a. Moje ciało napięło się, czując dotyk jego metalowej ręki na mojej szyi.

— Co ty robisz? — patrzyłam na niego zdezorientowana.

— Bardzo mnie dzisiaj drażniłaś — szepnął mi do ucha, a przez moje ciało przeszedł dreszcz — Myślisz, że ujdzie ci to na sucho?

— Ty to robisz codziennie — burknęłam.

— Aniołku, ale na tym właśnie polega różnica — poczułam jego oddech na szyi i próbowałam nie zadrżeć — Ty uciekałaś zarumieniona, a ja przez twoje głupie zagrania zapragnąłem cię jeszcze bardziej.

W końcu spojrzałam w jego niebieskie oczy, w których widziałam ogień. To nie tak miało wyglądać, miałam wygrać, a jednak stałam przyszpilona do ściany i nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Zachowywał się jak kompletnie inna osoba i te słowa... Boże, czułam jak moje policzki robią się czerwone. Co się z nim działo?

— Nawet nie wiesz jak trudno mi się powstrzymać — kontynuował i przejechał nosem po mojej szyi — Taka mała i niewinna...

Myślałam, że się rozpadnę. Jego oddech, dotyk, jego usta kilka milimetrów od mojej szyi. Czułam się jakbym miała zaraz zwariować, nie mogłam się nawet ruszyć by cokolwiek zrobić, bo Bucky trzymał mnie w swoim mocnym uścisku. Czy mój plan podejrzewał taki plan wydarzeń? Oczywiście, że nie, bo kto by się spodziewał Barnesa zmieniającego się nagle w mężczyznę jak z jakiś cholernych książek.

— Następnym razem uważaj na to co robisz, bo to może się źle dla ciebie skończyć — szepnął mi w szyję i się odsunął, a jego twarz znowu wróciła do obojętności — Sam kazał przekazać, że dziś wieczorem będzie grill.

Zostałam bez słów i cały czas się na niego gapiłam. Czy on właśnie zachowywał się jakby nic się nie stało? Po prostu rzucił się na mnie jakby to było coś normalnego.
Patrzyłam jak odchodzi zdezorientowana i zauważyłam na jego ustach ledwo zauważalny uśmiech.
Ten dupek się ze mną drażnił.
Ścisnęłam dłonie w pięść i zabrałam głęboki wdech. Twarz mnie paliła i wiedziałam, że byłam czerwona jak pomidor. 
Sama się o to prosiłam, drażniąc go cały dzień i teraz to ja cierpiałam, a on znowu wygrał. Wiedział co ma robić by wywołać we mnie jakąś reakcję. Jak się okazało on też zwracał bardzo szczególną uwagę na to co robiłam, ale potrafił się powstrzymać.
Tylko, że ja nie byłam w stanie powiedzieć mu takich samych słów jak on mi. Prędzej spaliłyby mi się policzki niż jakiekolwiek słowo wydobyło się z moich ust.
Więc mogłam tylko patrzeć jak odchodzi zadowolony, a mój umysł był kompletną pustką.

Hej! Mam nadzieję, że rozdział się spodobał!
Przypominam o mojej autorskiej książce BESTRIX, do której wszystkich zapraszam, bo za kilka godzin pojawi się kolejny rozdział!
Miłego dnia/nocy!

Broken Promise || Bucky BarnesWhere stories live. Discover now