Rozdział 18

309 33 1
                                    

Szłam spokojnym krokiem za Zemo, który miał nas zaprowadzić na pogrzeb Donnyi. Nie byłam pewna czy na pewno nas tam prowadzi, bardziej byłam skłonna uwierzyć, że to była pułapka.
Na wszelki wypadek moja ręka była w pobliżu noża gdyby Zemo postanowił zrobić jakiś głupi ruch. Zemo należał do osób, które bardzo łatwo potrafiły manipulować, a ja nie miałam zamiaru być jedną z jego ofiar.
Westchnęłam cicho i ziewnęłam, dzisiejszej nocy też średnio spałam. Po rozmowie z Sam'em zamknęłam się w pokoju i leżałam na łóżku do rana, kilka razy udało mi się zasnąć, ale znów się budziłam. Nie wiedziałam co myśleć o tej sytuacji z Bucky, mówił że już mnie nie zostawi, ale z tyłu głowy dalej była ta obawa i nie chciała mnie opuścić.
Poczułam, że ktoś mocno chwyta mnie za łokieć i ciągnie do tyłu, a kilka milimetrów przed moją nogą przejechał samochód.

— Wszystko okej? — spytał zmartwiony Bucky, ciągnąc mnie bliżej chodnika.

— Tak, przepraszam, zamyśliłam się —powiedziałam spokojnie, ale czułam jakby moje serce miało zaraz wyskoczyć.

Byłam tak zamyślona, że nawet nie zauważyłam nadjeżdżającego samochodu. Co się ze mną dzieje do cholery? Nigdy w życiu nie byłam tak zamyślona podczas jakiejkolwiek misji.

— Nie pytam tylko o teraz — poczułam jak mężczyzna zdejmuje rękę z mojego łokcia — Co się stało wczoraj?

Westchnęłam cicho, właśnie tego pytania się obawiałam. Nie chciałam o tym rozmawiać.

— Po prostu... Nie ufam Zemo, a to co robi jeszcze bardziej mnie wkurza i wybuchłam — przetarłam oczy zmęczona — Nie chciałam z nikim później rozmawiać i krzyczeć, więc wolałam zamknąć się w pokoju.

To była częściowo prawda, nie chciałam mu mówić o moich obawach, bo wiem, że usłyszałabym tylko to samo co ostatnio.

— Liz, nie znam cię od wczoraj — powiedział Bucky i położył dłoń na moim ramieniu – Co się dzieje? Nie jesteś sobą.

Widząc zmartwienie w jego oczach poczułam się źle, ale nie chciałam mu nic więcej powiedzieć.

— Posłuchaj... — chciałam coś powiedzieć, ale zauważyłam podróbkę Kapitana Ameryki i jego przydupasa. To była szansa, żeby zmienić temat —Zobaczcie kto się zjawił! Niszczyciele dobrej zabawy!

Powiedziałam z udawanym entuzjazmem i obok siebie usłyszałam ciche westchnięcie Sam'a i Bucky'ego,
Dziękowałam w myślach Bogu, że ta dwójka się tu zjawiła. To był pierwszy raz kiedy cieszyłam się na ich widok.

— Morgenthau jest zbyt groźna, żebyście sami pakowali się w to gówno — powiedział John.

— Język Panie Walker — przewróciłam oczami.

Mężczyzna nawet na mnie nie spojrzał, patrzył tylko na Sam'a i Bucky'ego. Prychnęłam cicho czując się zlekceważona, mimo że wiedziałam, że to ja byłam do niego niemiła.

— Jak nas znaleźliście? — spytał sarkastycznie Bucky.

Jego cała uwaga była skupiona na nich, a ja odetchnęłam z ulgą. Nie chciałam z nim rozmawiać co mnie bardziej dręczyło, bo nie chciałam niszczyć naszej przyjaźni.

— Trzech Avengersów na Łotwie. Myśleliście, że nikt was nie zauważy? — Lemar patrzył na nas z uniesioną brwią.

Zanim byłam w stanie powiedzieć kolejną obraźliwą opinię na ich temat, Walker rzucił nam mordercze spojrzenie.

— Mam dość waszych głupich pomysłów — stanął przed nami —Dlaczego wyciągnęliście Zemo z więzienia? Powinienem was teraz zamknąć.

— W zasadzie sam się wyciągnął — powiedział Bucky jakby nigdy nic.

— Obyście mieli mocne wyjaśnienie! — Walker podchodził prosto na mnie wściekły.

Nagle przede mną stanął Bucky i Sam zatrzymując John'a. Kątem oka zauważyłam, że Zemo patrzył na tą sytuację z dość napiętym wyrazem twarzy.

— Wyhamuj trochę, bo robi się niezręcznie — powiedział Sam stanowczym tonem.

— To był jej pomysł, prawda? — Walker patrzył na mnie wściekły i nie miał zamiaru się poddawać.

— To był mój pomysł — Bucky popchnął Walker'a wściekły, a mężczyzna cofnął się o kilka kroków — A od Liz się odwal.

Znałam ten ton u Bucky'ego i wiedziałam, że nie sugeruje nic dobrego. Musiałam to powstrzymać zanim doszłoby do bójki, ale Sam był szybszy. 

— Uspokójcie się — Sam stanął między dwójką mężczyzn, którzy patrzyli na siebie morderczym wzrokiem — Mamy ważniejsze rzeczy do roboty niż głupie kłótnie.

— Sam ma rację, musimy zająć się Karli — Lemar położył dłoń na ramieniu Kapitana Ameryki by ten się uspokoił.

John przez chwilę patrzył jeszcze na Bucky, ale w końcu odpuścił i odwrócił wzrok na Sam'a.

— Bucky — szepnęłam, gdy Bucky nadal patrzył na John'a, mocno ściskając pięści — Bucky —powiedziałam już normalnie bardziej stanowczym tonem.

Brunet rozluźnił ręce i odwrócił wzrok od Kapitana. Poprawił swoją kurtkę i cofnął się o krok, przez co teraz staliśmy w małym kółku.
Odetchnęłam z ulgą. Ostatnią rzeczą jaką teraz potrzebowaliśmy była bezsensowna kłótnia, która i tak by nic nie wniosła do naszych relacji, może tylko większą nienawiść i utrudnienie podczas misji.

— Wiem gdzie znaleźć Karli — powiedział spokojnie Zemo i ruszył do przodu, ale drogę zajął mu Walker.

— Gdzie?

— W dup...

— Liz — przerwał mi Sam i patrzył na mnie surowo, a ja tylko przewróciłam oczami.

Bez słowa Zemo przeszedł obok Walker'a, a ja i Bucky ruszyliśmy od razu za nim. Bucky nie byłby sobą, gdyby przechodząc obok Walker'a nie uderzył go barkiem.

— Bucky, uspokój — spojrzałam na przyjaciela.

— Ty pokazujesz słowami, że go nienawidzisz. Ja pokazuje czynami — puścił mi oczko z poważną miną i przyśpieszył kroku by dogonić Zemo.

Westchnęłam cicho, miał rację. Mówiłam mu, żeby się uspokoił, a robię to samo co on.

— Okej, zabierzemy ją z zaskoczenia — powiedział John, dalej trochę zirytowany.

Już chciałam się odezwać, ale Sam był szybszy.

— Nie, najpierw z nią porozmawiam — spojrzał na mnie — Sam.

Kiwnęłam tylko głową, Sam był tutaj najlepszą osobą, która mogła porozmawiać z Karli i nie miałam zamiaru się z nim kłócić. Ja i Bucky na pewno nie nadawaliśmy się do takiej rozmowy. On nie miał cierpliwości, a ja nie miałam i cierpliwości i ochoty na rozmowę.

— Nie pozwolę zwiać jej drugi raz — warknął wkurzony Walker.

— Więc zamknij się i daj działać Sam'owi — spojrzałam na niego ostatni raz i przyśpieszyłam by iść obok Bucky'ego.

Czułam na swoich plecach palący wzrok John'a, ale nie miałam zamiaru się do niego odwracać. Moja rozmowa z nim na tamten moment się skończyła i musiałam się uspokoić by nie powiedzieć o parę słów za dużo. 

— Dawno nie widziałem jak grasz tak ostro — Bucky patrzył na mnie kątem oka, a lewy kącik ust delikatnie uniósł — Brakowało mi tego.

Tylko prychnęłam na jego słowa i odwróciłam głowę w drugą stronę. Nie chciałam by widział moich rumieńców na twarzy.

Broken Promise || Bucky BarnesWhere stories live. Discover now