Rozdział 14

309 32 3
                                    

Siedziałam w samolocie naprzeciwko Bucky i kończyłam bandażować nogę. Moje spodnie były rozwalone i dopiero jak wylądujemy będę mogła je zmienić. Dodatkowo strasznie bolały mnie plecy, musiałam wyciągnąć skrzydła, ale gdybym to zrobiła zajęłabym wszystkie miejsca po mojej stronie.
Uniosłam głowę i spojrzałam na Bucky, który jakąś ścierką wycierał swoją metaliczną rękę. Zawsze mnie fascynowała, ale głupio mi było zadawać o nią pytania. Skoro potrafił nią ruszać jak zwykłą ręką to czy też czuł gdy się ją dotykało? Jego ręka została zrobiona w Wakandzie, a tam wszystkie rzeczy wyglądają inaczej. Może już są na takim poziomie nauki, że Bucky wszystko czuje.

— Patrzysz się — usłyszałam spokojny głos Bucky'ego.

— Wcale nie — szybko odwraciłam wzrok na mój bandaż.

— Oh ależ tak — Bucky patrzył na mnie bez wyrazu, ale w jego głosie słychać rozbawienie.

Przygryzłam wargę i próbowałam na niego nie patrzeć. Nie wiedziałam co powiedzieć, przyłapał mnie.
Spojrzałam na Sam'a słysząc jego ciche westchnięcie, przez co przerwał tą niezręczną ciszę.

— Wszystko okej? — pytam przyjaciela, wyglądał na zmęczonego.

— Tak, tylko... Zastanawiam się ile jeszcze ludzi musi ucierpieć przez to żelastwo.

— Te żelastwo ocaliło wiele osób. W tym mnie i Liz — powiedział Bucky zanim zdążyłam odpowiedzieć.

Sam na mnie spojrzał, a ja kiwnęłam głową na znak, że zgadzam się z Bucky. Tarcza uratowała nas nie raz.

— Może popełniłem błąd — powiedział poważnie Sam — Może powinienem zniszczyć tarczę, a nie wsadzać ją gabloty.

Moje serce zamarło, patrzyliśmy na siebie z Bucky'm. Te słowa to był cios poniżej pasa. Nie mogłam uwierzyć, że Sam naprawdę to powiedział.

— Ta tarcza to ważny symbol dla wielu ludzi wliczając mnie i Bucky'ego —powiedziałam spokojnie, chociaż miałam ochotę na niego nakrzyczeć —Tylko ona... Została nam po Steve'ie.

— Cały świat stanął na głowie po wojnie z Thanos'em — skrzywiłam się słysząc jak Bucky wymawiał to imię — Potrzebujemy Kapitana Amerykę, ale na pewno nie kogoś takiego jak Walker. Zanim ją zniszczysz odbiorę mu ją.

Przygryzłam wargę, nie chciałam by Sam niszczył tarczę. Tylko ona mi została po Steve'ie, a był on dla mnie jak brat.
Uniosłam głowę i spojrzałam na Bucky'ego, jego głos był spokojny gdy to mówił, ale zauważyłam jak ściskał pięści. Wiedziałam, że on też nie chciał by tarcza została zniszczona, ale uszanował słowo Sam'a, więc ja też musiałam to zrobić.
Między nami zapanowała cisza, było czuć napięcie w powietrzu. Zemo wszedł powoli do środka nic nie mówiąc, a Sam odebrał telefon przechodząc na drugi koniec samolotu. Byłam mu wdzięczna, że Zemo nie wtrącił się w naszą rozmowę, ostatnie czego chciałam to jego głupie komentarze.
Podał mi talerz z jakimiś ciastkami i delikatnie się uśmiechnęłam. Dopiero gdy chwyciłam talerz zdałam sobie sprawę jak bardzo byłam głodna. Zabrałam jedno ciastko i powoli je przeżuwałam, czując jego słodki smak w ustach.

— Znaleźli Madani — usłyszałam głos Sam'a i od razu uniosłam głowę — Nie żyje, umarła w Rydze.

Cicho westchnęłam, to nie jest dobry znak. Jeśli Karli zależało na tej kobiecie to może zrobić coś głupiego przez swoje załamanie.

— Więc zmiana kursu — oparłam się o siedzenie i poczułam delikatne ukłucie w plecach.

— Wiem gdzie możemy się zatrzymać — powiedział Zemo i poszedł na przód samolotu.

Zamknęłam oczy mając nadzieję, że dostaniemy się tam jak najszybciej. Byłam zmęczona i miałam ochotę położyć się do łóżka i przespać kolejne dziewięćdziesiąt lat.
Powoli zasypiałam i nagle poczułam, że ktoś mnie czymś przykrywa. Czując ciepło i znajomy zapach perfum poczułam się lepiej i zasnęłam.

***

Wyszłam z samolotu zaspana i głośno ziewnęłam. Spanie w samolocie nie było najprzyjemniejszą rzeczą i wszystko mnie bolało. W ręce trzymałam kurtkę Bucky, który okrył mnie gdy spałam. Była przyjemna w dotyku i mogłabym w niej być cały czas, ale musiałam mu ją oddać.

— Dzięki — uśmiechnęłam się delikatnie i podałam mu kurtkę.

— Zawsze do usług L — zabrał swoją własność.

— L? — uniosłam brwi zdziwiona na te przezwisko.

Pierwszy raz mnie tak nazwał i dziwnie się poczułam. Nigdy nikt tak do mnie nie powiedział.

— Jakoś mi się tak powiedziało — delikatnie się uśmiechnął i założył kurtkę.

— Rozumiem — też się uśmiecham —Okej, to wyślijcie mi adres. Muszę rozprostować skrzydła.

— Nie ma sprawy Aniołku — Zemo mrugnął do mnie i wszedł do samochodu, a ja przewraciłam oczami na te słowa.

Aniołku, mimo wszystko nie lubiłam być tak nazywana. Nie byłam Aniołem, byłam potworem, który zabił wielu ludzi.

— Wróć niedługo — Sam kiwnął do mnie głową i wszedł na miejsce kierowcy.

Delikatnie się uśmiechnęłam i wyciągnęłam skrzydła. Zrobiłam krok do przodu by odlecieć, ale nagle poczułam czyjąś dłoń na nadgarstku.

— Czekaj... — obok siebie usłyszałam głos Bucky i odwróciłam w jego stronę głowę — Znaczy... — odchrząknął — Uważaj na siebie.

Wydawało mi się, że Bucky chciał powiedzieć coś więcej, ale więcej słów nie wydobyło się z jego ust.

— Jasne, do zobaczenia — uśmiechnęłam się ostatni raz i odleciałam, ale zatrzymałam się w powietrzu — Wiesz, że nie łatwo mnie zabić.

Mrugnęłam do niego i nie czekając na odpowiedź, odleciałam w kierunku wysokich budynków. Poczułam ulgę, gdy w końcu mogłam poruszać skrzydłami.
Podleciałam na najbliższy dach i usiadłam na nim oglądając miasto. Musiałam pobyć trochę sama, zbyt długie towarzystwo innych osób zaczynało mnie wkurzać.
Cicho westchnęłam patrząc na przechodzących ludzi. Są tacy spokojni, brakowało mi tego uczucia. Od zawsze musiałam się mieć na baczności i patrzeć za siebie, nigdy nie czułam się wystarczająco bezpiecznie, nawet w swoim mieszkaniu. To wszystko zrobiła HYDRA, niby zostali pokonani, ale wiedziałam, że nadal istnieje ich mała organizacja, która się ukrywa.
Jednak musiałam przyznać, że przebywanie przy Bucky dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Nie wiedziałam dlaczego, może było to spowodowane tym, że zawsze byliśmy obok siebie? Podczas wojny, w HYDRZE i po niej. Chociaż gdy zniknął po odejściu Steve'a poczułam się jakbym straciła część siebie. Nigdy takiego czegoś nie czułam, ale gdy znowu się pojawił, mimo że byłam na niego wściekła nie chciałam by znowu odchodził. Byłam trochę smutna bo był tu tylko dlatego by odebrać Walker'owi tarczę i zniszczyć Flag Smashers.
Przez ostatnie pół roku miałam spokojne życie, a teraz? Wszystko przyszło tak nagle, ale brakowało mi tego dreszczyku emocji, ale jeszcze bardziej brakowało mi Bucky obok siebie. Przy każdej wojnie zawsze był przy mnie, a ja przy nim. Gdy odszedł było mi trudno przyzwyczaić się do jego nieobecności, ale gdy w końcu mi się udało znowu się pojawił. Byłam jednocześnie szczęśliwa, ale też załamana, że po tym wszystkim znowu odejdzie. Chciałam wrócić do mojego życia sprzed wojny do tych wygłupów z Bucky'm i Steve'm, uciekania w środku nocy z Bucky'm przed policją i czucia się bezpieczną.

Broken Promise || Bucky BarnesWhere stories live. Discover now