***Philip***
Gra z każdym ruchem robiła się ciekawsza.. Matthew od zawsze nie był łatwym przeciwnikiem, a teraz miał jeszcze silną motywację.. To było takie niesamowite.. Nigdy wcześniej nie mogłem dostrzec tak wyraźnego strachu w jego decyzjach.. Takiego skupienia w oczach.. Tych analiz, jakie powstawały w jego głowie.. Był cudowny.. Zawsze taki był, ale dziś wyjątkowo.. Może już wcześniej powinienem użyć tego jego ukochanego? On wydaje się dobrze bawić, choć musiał zabić kilka osób.. Jest całkiem interesujący, to nie dziwne, że zainteresował kogoś takiego jak Matthew..

Kolejny ruch bruneta, był skierowany na Carter'a, bo postanowiłem mu, osobę, którą chłopak mógłby zabić. Carter jednak nie potrafił tego zrobić.. Z daleka mogłem dostrzec jego roztrzęsione dłonie i przerażenie w oczach.. W pewnym momencie broń po prostu mu wypadła, a on wydawał się być w transie, który zakończył by się prawdopodobnie omdleniem, gdyby nie głośny huk, spowosowany wystrzałem.

- Carter.. Ty masz ich zabijać..- powiedziałem.

Obserwowałem jak z jego nogi cieknie krew.  To swego rodzaju kara. Nawet nie pokazał bólu jaki odczuwał. Po prostu podniósł broń i spoglądając na Conrad'a, który chował swoją, po prostu oddał strzał, zabijając osobę przed nim. Jego twarz była całkowicie pozbawiona emocji.. Ciekawe co siedziało mu w głowie.

Przeniosłem wzrok na Matt'a, był przerażony widząc co przed chwilą się zdarzyło.. Czyżby nie wiedział, że jego uroczy chłopiec nienawidzi zabijać i trochę się tego boi? To było naprawdę interesujące.

***Carter***
Ledwo już potrafiłem utrzymać się w pozycji stojącej.. Ból był przeokropny i co najgorsze zaatakowali mi tą samą nogę, którą ostatnio mi postrzelono.. Nie chciałem tego wszystkiego.. Jednak dzięki bólowi, nie musiałem myśleć o tym, że zabijam niewinnych, co ułatwiło mi grę.. To takie okropne.. Nienawidzę siebie za to wszystko.. Powinnienem zginąć tu razem z nimi..

A jednak.. Gra zakończyła się.. Nawet nie wiem, kto był zwycięzcą.. Nie wiem nawet kto przeżył.. Wiem jedynie, że chwilę przed nagłą ciemnością, pojawił się ktoś przed mną..

***Narrator***
Grę zwyciężył Matt, ciesząc się, że udało mu się przejść przez to wszystko. Nagle zauważył, jak Carter pada, ale przed zderzeniem z ziemią uratował go James. Widząc tą dwójkę z jego oczu popłynęły łzy.. Bał się że ich straci.. Nawet teraz nie był pewny czy wygrali.

Podszedł bliżej nich, aby upewnić się, że z brunetem wszystko w porządku.. Na szczęście.. Jedynie zemdlał przez stratę krwi i zdenerwowanie.

- Idź odpocznij, ja zabiorę go do Milo.- usłyszał jak przez mgłę i spojrzał na James'a, który złapał chłopaka w stylu panny młodej, uważając, by nie zrobić krzywdy jego i tak zranionej nodze.- Porozmawiamy później.- powiedział w pełni poważnie, gdy zauważył, że chłopak chce mu coś powiedzieć.

Matt kiwnął głową i spojrzał w ziemię, a James opuścił pomieszczenie. Philip chciał jeszcze porozmawiać z chłopakiem, ale widząc jego stan, nie był w stanie nic więcej mu powiedzieć. Nie uważał, że w jakikolwiek sposób przesadził i nie widział nic złego w swoim zachowaniu.. Jednak nie chciał skazywać chłopaka na jeszcze większe cierpienia, w końcu był on jednym z niewielu, których uważał za bliskich.

Matt w żaden sposób nie potrafił winić za to blondyna. W końcu sam również go do tego zachęcał i sam wiele z nim grał, nie zważając na życia wszystkich tych ludzi. Był zwykłym potworem, który nawet nie potrafił przyznać się do popełnianych błędów, czy ochronić ukochaną osobę.. Wiedział o tym i choć próbował obwiniać za wszystko Philip'a, nie umiał, czując się jeszcze gorzej..

- Dobrze zajmij się ceremonią.. Dzisiejsza gra była wyjątkowa i ci, którzy zginęli, zasługują na dobre pożegnanie..- powiedział cicho, ścierając łzy.

- Chcesz w niej towarzyszyć?- Philip wydawał się być całkiem pozbawiony jakichkolwiek emocji, choć te nieustannie mieszały się w jego wnętrzu.

- Nie mogę..- wyszeptał, wiedząc, że powinien to zrobić, choćby niewiadomo jak źle się czuł.

***Matthew***
- Jesteś pewny?- usłyszałem ciche pytanie mężczyzny i spojrzałem na niego.

Nie wiedziałem co odpowiedzieć, więc jedynie kiwnąłem głową.. Nie miałem siły na tą ceremonię, choć powinienem w niej uczestniczyć.. Tak aby podziękować tym wszystkim ludziom, no i aby godnie ich pożegnać.. Zawsze im towarzyszyłem.. No oczywiście, jeśli z nimi grałem.. Tym razem jednak nie potrafię się do tego zmusić.

- Wujku Matt?- ktoś szarpnął mój rękaw.

Spojrzałem na chłopaka. Był to nie kto inny jak Carl, rudowłosy siedemnastolatek, o dużej inteligencji jak na swój wiek. Był w mojej drużynie odkąd pamiętam.. Nadal nie wiem, co ten chłopak robi w tym miejscu, a on zawsze powtarzał mi, że traktuje to jako zabawę i bardzo to lubi, zwłaszcza jak może być pod moim dowództwem.. Był naprawdę niezwykły..

- O co chodzi?- zapytałem głaszcząc go po głowie przy tym plącząc palce w jego włosach, to trochę mnie uspokajało..

Rudowłosy nie odezwał się, a po prostu się do mnie przytulił.. Tak jakby czytał mi w myślach i wiedział, że tego właśnie potrzebuje.. Sam również go przytuliłem, cicho dziękując..

Każdy który tutaj był, nie został do tego zmuszony.. Wszyscy przychodzą na tą plansze z szerokim uśmiechem, pomimo tego, że mogą zginąć w każdej chwili. To takie niezrozumiałe.. James również wyglądał na zadowolonego.. Chociaż mało brakowało, bym w jednym momencie nie skazał go na śmierć.. A Carter.. Choć zachował powagę to czuł ból i strach.. Nie chciał ich zabijać, a musiał.. A to wszystko robił, aby nam pomóc.. Aby pogodzić Aiden'a i Jack'a, pomimo iż wszyscy zrezygnowali z wtrącania się w tę sprawę.. Jest cudowną osobą.

- Może pójdziesz odpocząć? Nie wyglądasz najlepiej..- chłopak uważnie mi się przyglądał swoimi dużymi ciemnymi oczami.

- To dobry pomysł.. Nie czuję się zbyt dobrze..- przyznałem szczerze.

- Uważaj na siebie.- Elise, młoda brunetka.. Niecałe 23 lata.. Jest zawsze radosna i miła.. Naprawdę wspaniała..

- Będę.. Wy również na siebie uważajcie.. Pożegnajcie ich dobrze.. Zasługują na to..- lekko się uśmiechnąłem, a dziewczyna kiwnęła głową.

Spojrzałem jeszcze na Philip'a, który zajął się rozmową z Tom'em. Blondyn wyglądał na spokojnego, ale doskonale wiedziałem, że wcale taki nie był.. Martwił się czymś i to przeokropnie.. Wolałem jednak nie dopytywać i ruszyłem w stronę wyjścia, żegnając jeszcze Conrad'a.

Czy nienawidziłem Philip'a? Ani trochę.. Od zawsze go lubiłem.. Był moim dobrym przyjacielem, zanim jeszcze oboje dołączyliśmy do mafii.. Odkąd pamiętam oboje jesteśmy zakochani w grach, a zwłaszcza szachach.. Zawsze potrafiliśmy spędzić przy tym dobre kilka godzin.. To stało się później innego rodzaju grą i wcale mi nie przeszkadzało, że w naszymi pionkami były żywe istoty.. Wręcz przeciwnie.. To sprawiało, że do gry wkraczały jeszcze większe emocje i starałeś się stracić jak najmniej członków grupy.. Dlatego zawsze to lubiłem..

Nie potrafiłem jednak skazywać tych ludzi na śmierć i dlatego bardzo się obwiniałem.. Zacząłem więc grać na polu któregoś z graczy, aby choć odrobinę spróbować zmienić swoje myśli.. Ocieranie się o śmierć było dla mnie codziennością, więc razem z Philip'em złożyliśmy sobie przysięgę na tej właśnie szachownicy.. Zabijemy tego drugiego, właśnie tutaj..

Kiedyś nie patrzyłem na nic.. Cieszyłem się z tej obietnicy.. Ale kiedy spotkałem kogoś kogo szczerze pokochałem.. Nie potrafiłem dalej grać narażając swoje życie.. Przez to właśnie zacząłem kłócić się z Philip'em, który traktuje obietnicę za ważniejsze niż życie..

Nie potrafię.. Jestem okropny..

Naćpany MiłościąWhere stories live. Discover now