PROLOG

2.1K 78 85
                                    

Tydzień wcześniej

Wszystko zaczęło się od Chaosu. Tak opowiadają mity i chcąc nie chcąc trzeba było się z tym zgodzić. Albowiem, z Chaosu powstali również i złoczyńcy. To oni niosą ze sobą pewną aurę, która hipnotyzuje innych. Potrafią omamić ofiarę, a potem zadać ból w najmniej spodziewanym momencie. Niektórzy się z tym kryją, a jeszcze inni dumnie unoszą głowę i nie boją się przyznać, co robią, gdy ludzie są pogrążeni w śnie.

Gdy księżyc hipnotyzował swym blaskiem, złoczyńcy budzili się do życia. Zdejmowali maski przykładnych ludzi i zamieniali się w krwiożercze bestie, które albo przerażały samym spojrzeniem, albo stwarzały pozory niewinnych aniołków.

Był jeden haczyk. Ktoś musiał pociągać za te sznurki. Ktoś z boku przyglądał się temu, obmyślając kolejne plany. A tym kimś był nie kto inny, jak Charles Iverson. Mężczyzna, który miał pod sobą ludzi gotowych do wielu zbrodni. Ci ludzie nie mieli hamulców. Zostali przez niego stworzeni od początku do końca, to jemu mogli zawdzięczać życie w luksusach.

W gabinecie siedziała dwójka mężczyzn. Prowadzili walkę na spojrzenia. Szkoda, że żaden z nich nie był bazyliszkiem. Świeciła się tylko jedna lampka. Dookoła unosił się jedynie dym cygara. Równomierne oddechy, tykanie zegara i odgłos deszczu, który uderzał o dach. Tylko tyle, albo aż tyle dało się usłyszeć w rezydencji Iversona, który był Bogiem Las Vegas. Za takiego go uważano.

Ciszą można było zdziałać więcej, niż krzykiem. Ale tym razem Iverson zamierzał działać inaczej.

– Ty oddasz mi naszyjnik, a ja nie wezmę na cel twojej córki – zachrypnięty głos Charlesa przerwał ciszę, która stawała się już powoli nieznośna.

Brunet parsknął z kpiną. Cmoknął słodko w powietrze i pokręcił głową. Bujał się na krześle, patrząc na Iversona z cwanym uśmieszkiem, który za dużo nie zdradzał.

– Nie będę miał z tego żadnych korzyści. – Wzruszył ramionami.

– Czyli nie dbasz o bezpieczeństwo córeczki? – prychnął. – Rodzina nic dla ciebie nie znaczy? Liczy się tylko twoje dupsko i chore przekonania? Naprawdę chcesz dostać ciało córki, która... – przerwał, przybierając na twarzy uśmieszek. – będzie martwa – szepnął, łapiąc kontakt wzrokowy z facetem, którego nienawidził całym sobą.

Ciemnowłosy zacisnął wargi w cienką linię. Jego klatka piersiowa zaczęła falować, tak samo jak nozdrza. Charles uderzył w czuły punkt i doskonale o tym wiedział.

– Jeszcze jedno twoje słowo...

– I co mi zrobisz, przyjacielu? – ostatnie słowo wypowiedział wręcz z jadem.

– Ty też masz rodzinę – odrzekł. – I wiesz co? Nie będzie mi ani trochę przykro, gdy twoja żonka będzie skomlała, żeby moi ludzie zostawili ją w spokoju – syknął.

Iverson podniósł się gwałtownie z fotela. Nie mógł dłużej patrzeć na parszywą mordę dawnego przyjaciela, który okazał się nikim innym, jak zwykłym, bezwartościowym zdrajcą.

– Wynocha! – krzyknął. – Nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy, plugawy skurwielu! – warknął, patrząc na niego z chęcią mordu.

W pomieszczeniu rozległ się głośny śmiech bruneta, który dalej bujał się na krześle.

– Widzisz, nie tylko ty rozdajesz karty. Bitwę wygrałem ja. Wojnę też wygram ja. A ty będziesz błagał, żebym ci pomógł. Taka właśnie jest prawda. Jesteś tchórzem, który posługuje się innymi. Wielki Charles Iverson. – Otaksował go od góry do dołu wzrokiem.

Cursed Game Where stories live. Discover now