ROZDZIAŁ 16

576 30 10
                                    

Ten dzień nie należał do najlepszych. Nic nie szło po jej myśli. Nerwy towarzyszyły jej przez pół dnia. Wielkimi krokami zbliżał się lot do Włoch. Stres, który trwał przy niej był na tyle duży, że nie dawała sobie z nim rady, przez co zbyt impulsywnie reagowała na rzeczy, na które na co dzień kompletnie nie zwracała uwagi. Na dodatek nie była w pełni spakowana. Wolała mieć zawsze wszystko wcześniej przygotowane, żeby niczego nie zapomnieć, ale chyba coś jej nie wyszło. Właśnie dlatego obawiała się tych całych wakacji. Przecież dla nich będzie to ciężka praca. Wiedziała, że będą musieli być skupieni przez cały czas. Zmęczenie dawało jej się we znaki. Stres robił swoje. Mimo tego, że już i tak miała spore problemy ze snem, to jeszcze bardziej to się pogłębiło. Myślała, że gorzej już być nie może.

Ale mogło. Życie uwielbiało płatać jej figle. Wręcz kochało wystawiać ją na kolejną próbę. Pandora przypominała tykającą bombę, tylko nie było wiadome kiedy wybuchnie. Strach w ogóle o tym pomyśleć.

Został tylko jeden dzień. Dwadzieścia cztery godziny. Obawy się zwiększały. W jej głowie pojawiało się wiele pytań. Nie martwiła się tylko o całą akcję z Aidenem. Martwiła się również o jej relacje z Lawrence'em. W ostatnim czasie zbliżyli się do siebie. Przed oczami pojawił jej się obraz Farringtona, który najprawdopodobniej chciał ją pocałować. Jak dobrze, że wtedy zadzwonił Charles i im skutecznie przerwał. Tamtego poranka straciłaby kontrolę, a do tego za nic w świecie nie mogła dopuścić.

Nie po to tyle lat uczyła się żyć w samotności i ze świadomością, że tak było lepiej, żeby teraz to wszystko zepsuć. Pewnie jej myślenie było bardzo mylne i niedorzeczne, ale czy Pandora Shelton należała do normalnych ludzi? Świat do którego dołączyła był tak samo pokręcony, jak ona, dlatego też tak świetnie się w nim odnajdywała.

Otworzyła szafę w zamiarze spakowania kolejnych ubrań, ale zanim zdążyła cokolwiek zrobić, rozległo się pukanie do drzwi. Przymknęła na moment oczy, a spomiędzy jej ust wydobył się ciężkie westchnienie. Domyślała się kto mógł pukać i ani trochę jej się to nie podobało. Obawiała się, że przez swój nie najlepszy humor, zepsuje jeszcze cały dzień Lawrence'owi. Mogłaby mu się wygadać, gdyby w tym wszystkim nie chodziło o niego.

Wzięła kilka głębszych wdechów. Spokojnie. Najwyżej będę udawać. Mam to opanowane do perfekcji.

Wyszła z sypialni, żeby otworzyć Lawrence'owi. Nawet już nie musiała patrzeć przez wizjer, żeby mieć pewność, że to on.

Tak jak zawsze zeskanowała jego całą sylwetkę wzrokiem. Tym razem miał na sobie czarną koszulę, dwa pierwsze guziki zostawił rozpięte, a rękawy podwinął na wysokość łokci. Jego nadgarstek ozdabiał srebrny zegarek, a na palce założył kilka sygnetów. Spodnie oczywiście były w tym samym kolorze, co koszula. Wyglądał... No cóż, jak zwykle zbyt dobrze. Wiedziała co kryło się pod materiałem koszuli. Umięśniony tors i charakterystyczne V. Na rękach odznaczały się żyły. Wstrzymała przez to na parę sekund oddech.

Zaniemówiła. Przyglądała mu się dość długo, co nie umknęło uwadze Lawrence'a.

– Ziemia do Pandory. – Pstryknął palcami, dzięki czemu Shelton się ocknęła.

Chrząknęła cicho i zrobiła parę kroków do tyłu. Lawrence wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.

– Czemu przyjechałeś?

Powrócił do niej spojrzeniem.

– Chciałem zobaczyć czy jesteś gotowa na nasz urlop. – Uśmiechnął się łobuzersko.

Nie jestem. Ani trochę.

– No tak w połowie jestem gotowa – skłamała.

– Jak mam to rozumieć? – Popatrzył na nią podejrzliwym wzrokiem.

Cursed Game Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon