ROZDZIAŁ 9

705 25 20
                                    

Pandora nie przewidziała jednego. Zasnęła w objęciach mężczyzny, który był jej partnerem tylko w grze, którą razem prowadzili. Zamiast pójść po prostu do łóżka, gdy poczuła się senna, to zrobiła zupełnie na odwrót. Raczej nie tryskała dzięki temu szczęściem. Gdy przez zasłony przedarły się promienie słoneczne, które muskały jej bladą twarz, powoli otworzyła oczy. Rozejrzała się dookoła, aż w końcu napotkała na twarz Lawrence'a, który spał w najlepsze. Próbowała sobie przypomnieć jak doszło do tego, że leżeli razem na kanapie, zaplątani w kocu. Dłoń Farringtona spoczywała na jej talii. Poruszył się nagle, przysuwając ją jeszcze bliżej siebie. Jej piersi napierały na umięśniony tors. Wstrzymała na parę sekund oddech.

Gdyby posiadała więcej zdrowego rozsądku od razu by go obudziła. Ale nie, jak zwykle robiła na przekór sobie. Jeszcze poprzedniego dnia obiecywała sobie, że nie zbliży się do Lawrence'a, wiedząc, że może go tym zniszczyć. Nienawidziła siebie, a co dopiero innych ludzi. Dlatego od samego początku starała się być wobec niego oschła. Wolała pokazać mu się z jak najgorszej strony. Nie rozumiała, więc dlaczego do niej przyszedł. Dlaczego to właśnie u niej odnalazł spokój? Pandora nie była przyzwyczajona do tego, że ktokolwiek ją szczerze lubił. Charles się nie liczył. Często zastępował jej ojca na zmianę z prawdziwym przyjacielem.

Wlepiła spojrzenie w jego twarz. Spokojnie oddychał, a jego usta były lekko uchylone, przez co pieścił jej skórę swoim oddechem. Nie mogła się ruszyć. Jej plecy zostały przyciśnięte do oparcia kanapy. Lawrence zaś przytulił ją do siebie tak mocno, że nawet nie myślała o tym, żeby spróbować się wyswobodzić.

Na szczęście albo i nie, usłyszała dzwonek do drzwi. Tylko jedna osoba przychodziła do niej o tak wczesnej godzinie. Była przekonana, że za drzwiami czekał na nią Charles. Westchnęła ciężko, nie wiedząc co ma zrobić. Iverson nie powinien ich nakryć na takiej sytuacji w jakiej się właśnie znaleźli.

Łokciem szturchnęła Lawrence'a, który mruknął coś niezrozumiałego. Warknęła pod nosem. Już od rana same nerwy...

– Wstawaj, idioto.

– Niech pani da jeszcze te orzeszki – wymamrotał przez sen.

Shelton wywróciła oczami. Żałowała, że pozwoliła mu zostać. Nawet podczas snu myślał tylko o tych pieprzonych orzeszkach. Gdyby mógł to by się z nimi ożenił.

– Lawrence, to nie jest śmieszne. Budź się Charles na nas czeka.

Jej zdenerwowanie sięgało zenitu.

Mężczyzna o dziwo od razu otworzył oczy. Mogła od razu wspomnieć o Iversonie. Zaoszczędziłaby chociaż czasu.

– Nie umiesz mnie obudzić, żonko? – uśmiechnął się łobuzersko.

Robił to specjalnie. Chciał ją zirytować i świetnie mu to wychodziło. Zresztą, tak jak zawsze.

– Odsuń się ode mnie i wstawaj do cholery. Jeszcze Charles sobie coś ubzdura jak ciebie zobaczy.

– Jak chcesz to mogę schować się do szafy albo uciec przez balkon. Kiedyś dużo się wspinałem. Jestem niczym Spider-Man – zaśmiał się z poranną chrypą.

Elektryzujący dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa Pandory. Nie potrafiła powstrzymać reakcji własnego ciała, co ją cholernie frustrowało.

Odsunął się od niej, ale za bardzo pochylił się do tyłu przez co wylądował na dywanie. Jęknął męczeńsko.

– I dobrze ci tak – skwitowała.

Pandora podniosła się z kanapy, ominęła Lawrence'a i podbiegła do drzwi. Szkoda tylko, że najpierw nie zobaczyła w lustrze, jak wyglądała. Otworzyła drzwi i spojrzała na jasnowłosego, który uniósł brwi w zdumieniu.

Cursed Game Where stories live. Discover now