ROZDZIAŁ 20

714 35 56
                                    

Od dnia, kiedy Marco Fiore został należycie ukarany minęły dwa tygodnie. Przez ten czas zbyt wiele się nie działo w rezydencji u Vossów. Najważniejsze było to, że Fiore nie pisnął ani słowa na temat tego, że został brutalnie pobity. Lawrence utrzymywał co jakiś czas kontakt z Fabiem, który na bieżąco informował go o stanie zdrowia Marca. Zasługiwał na jeszcze gorsze okrucieństwo, ale nie mogli wtedy przesadzić. Gdyby go zabili... Nawet nie chciał myśleć o tym, co by ich czekało.

Kontakt z Iversonem mieli sporadyczny. Ważne, że chociaż raz na jakiś czas się do nich odzywał i odpisywał na wiadomości. Lawrence nie był na niego zły. W końcu w Las Vegas miał wiele pracy, a przy tym cały czas bacznie pilnował swojej żony. Rozumiał go. Pandora zresztą tak samo. Nie zarzucali mu niczego. Nie kłócili się. Uważali, że to nawet i lepiej, że na jakiś czas osunął się całkowicie w cień. Mogli działać sami. Nikt ich nie sprawdzał. Nie kontrolował kolejnych kroków.

Przez te dwa tygodnie wcale nie odpoczywali. Zdecydowanie skupili się na zwiedzaniu rezydencji. Były dwa pomieszczenia do których nie mieli wstępu. Gabinet Aidena oraz piwnica, o której dowiedzieli się przez przypadek, bo wygadała im się Layla. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że od razu po tym kazała im zapomnieć, że cokolwiek mówiła. Podejrzane, prawda?

Layla uśmiechnęła się do nich szeroko, a zaraz powiedziała:

– Piwnicy radzę wam nie zwiedzać, bo nic ciekawego nie zobaczycie. Zwykłe, puste pomieszczenie a na dodatek brudne. Nikt o tą piwnice nie dba. – Westchnęła cicho.

Lawrence zmarszczył brwi. Cisnęło mu się na usta pewne pytanie, którego nie bał się zadać.

– Dlaczego więc mówisz nam o pustym pomieszczeniu? Nie uważasz, że to trochę dziwne? Gdybyś nam nie powiedziała, to nie wiedzieliśmy, że macie tutaj jeszcze piwnicę.

Źrenice Layli się rozszerzyły, przypominając przy tym piłeczki do golfa. Nerwowo bawiła się materiałem sukienki. Nagle pobladła. Kolory z jej twarzy momentalnie zniknęły.

Lawrence przeniósł wzrok na Pandorę, która była równie mocno zdziwiona, co on.

– Zapomnijmy o tym, dobrze? – popatrzyła na nich błagalnie. – Nie mówcie nic tacie – poprosiła szeptem.

Teoria Lawrence'a i Pandory okazała się być prawdziwa. Layla bała się własnego ojca. A to nie wróżyło niczego dobrego. Czasami starali się dostrzec ślady po pobiciu, ale niczego niepokojącego nie zauważyli. Albo przy nich udawali szczęśliwą rodzinkę, albo stosował wobec niej innej kary. Oboje czuli, że ta rodzina była cholernie popieprzona i ani trochę się nie mylili.

– Czego tak bardzo się boisz? – zapytała Pandora.

Młoda Voss wypuściła powoli powietrze z ust. Błądziła wzrokiem wszędzie gdzie tylko się dało, żeby tylko na nich nie spojrzeć. A Lawrence'a zaczynało to drażnić.

– Laylo, spójrz na nas i odpowiedz na nasze pytania – zażądał.

Po dłuższej chwili w końcu odważyła się spojrzeć na nich.

– Po prostu... Ja... – plątała się w słowach. – Nie boję się nikogo i niczego. Po prostu palnęłam głupotę, okej? Darujcie to sobie i nie bawcie się w detektywów – poprosiła.

Och, żeby ona tylko wiedziała jak ważną rolę zaczęli odgrywać w ich życiu... Znienawidziłaby ich? Przeklinała by dzień, gdy poznała Pandorę, a potem Lawrence'a? A może cieszyłaby się, że w końcu ktoś zapragnął zemścić się na jej ojcu?

Cursed Game Where stories live. Discover now