ROZDZIAŁ 21

620 28 18
                                    

Lęk przejawiał się w różny sposób. Niektórzy bali się kolejki górskiej, jeszcze inni pająków, co podchodziło już pod fobię. A Lawrence Farrington czuł lęk przed tym, że Pandora zmieni o nim zdanie. Że ta noc była dla niej ulotną chwilą. A on cholernie nie chciał usłyszeć takich słów z jej ust.

Sen. Ta noc była jak najpiękniejszy sen, z którego za nic w świecie nie chciał się obudzić. Jednak promienie słoneczne nie dawały mu spokoju. Żałował, że nie zasłonęli zasłon. Otworzył najpierw prawe oko, a potem lewe. Obrócił głowę i popatrzył na Pandorę, która spała w jego objęciach. Opuszkami palców przejeżdżał po plecach kobiety, na co uśmiechnęła się przez sen.

Wierzył, że to co się stało tej nocy zbliży ich do siebie i utwierdzi Pandorę w przekonaniu, że nie zamierzał jej skrzywdzić. Bo właśnie tego ona się bała. Zranienia. A jemu ani razu nie przeszło to przez myśl.

Popatrzył w biały sufit. Pandora poruszyła się na łóżku i powoli odsunęła się od Lawrence'a. Zerknął na nią. Badał wzrokiem jej reakcje. Zadawał sobie jedno pytanie. Żałowała czy też nie? Czekał aż się do niego odezwie.

Shelton patrzyła na niego. Usłyszał jak przełknęła ciężko ślinę. Jego serce przyspieszyło rytm. Niech ona się do mnie odezwie, błagał w myślach.

Pandora nachyliła się nad nim, ich usta dzieliły milimetry. Wariował przez nią. Gdy znajdowała się tak blisko, tracił zmysły. Nie myślał trzeźwo. I nic na to nie mógł zaradzić.

– Wyspany? – mruknęła. Poprawiła mu parę kosmyków włosów.

– Gdyby nie taka jedna zołza, to może lepiej by mi się spało – dogryzł jej.

Pandora odsunęła się od niego i wywróciła oczami. Zaśmiał się pod nosem. Ułożył ręce pod głowę i będącym dumnym z siebie, wyszczerzył się, ukazując szereg śnieżnobiałych zębów.

– Ale ja cię nie znoszę.

– Uważaj bo ci uwierzę.

– Mam udowodnić?

– A ja mam udowodnić, że tak naprawdę mnie uwielbiasz i nie potrafisz mi się oprzeć? – odbił piłeczkę.

Pandora złapała za poduszkę i uderzyła nią w Lawrence'a, celując w twarz.

Podobał mu się, że nie martwiła się niczym. Brakowało jej właśnie takiej beztroski. Zdecydowanie wolał Pandorę w wersji zrelaksowanej niż ciągle spiętej.

Zdjął poduszkę z twarzy. Popatrzył na blondynkę, która piorunowała go wzrokiem, choć dało się zauważyć zalążek rozbawienia.

Shelton wstała z łóżka i podeszła do szafy, szukając czegoś odpowiedniego na tak upalny dzień. Już od rana świeciło słońce, które dawało się we znaki. Czuła, że bez butelki wody ten dzień się nie obejdzie.

– Idę wziąć prysznic. Potem bierzesz ty, schodzimy na dół, jemy śniadanie, a ja jadę z Laylą na zakupy. Błagam, nie rób nam przez ten czas kłopotów.

– Kłopotów? Niby kiedy coś złego zrobiłem?

Wiedział o co jej chodziło, ale nie byłby sobą gdyby trochę Pandory nie zdenerwował.

– Marco Fiore. To powinno ci wszystko rozjaśnić – powiedziała z wyczuwalną ironią w głosie.

– Oj tam, mógł nie wchodzić mi w drogę. Fiore jest jak taki karaluch. Zjawia się w momencie, gdy się go nie spodziewa i roznosi zarazę wokół siebie. Potrzeba dużo siły, żeby go zgnieść – wymamrotał pod nosem.

Na samą wzmiankę o tym człowieku podniosło mu się ciśnienie.

– Po prostu bądź grzeczny.

– Dobrze, Elso. Będę grzeczny jak nigdy wcześniej.

Cursed Game Where stories live. Discover now