ROZDZIAŁ 13

571 32 15
                                    

Biegła. Biegła tak szybko, jak jeszcze nigdy wcześniej. Robiła to, co najlepiej jej wychodziło. Uciekała. Boże, tak bardzo pragnęła przestać uciekać. Z oddali usłyszała krzyki, ktoś ją wołał. Widziała, jak przez mgłę. Jej oddech stał się cięższy. Nie mogła oddychać. Czuła się jakby tonęła na lądzie. Czy to w ogóle było możliwe? Jej umysł pracował na zupełnie innych obrotach.

Serce wręcz łomotało, jakby pragnęło wyrwać się z klatki piersiowej.

– Pandoro, natychmiast wracaj do domu!

Nie. Nie mogła. Dom był dla niej więzieniem. Czuła się w nim jak niewolnica. Potrzebowała wolności. Potrzebowała wytchnienia. Jej serce pękło na setki drobnych kawałeczków. Nic już z niego nie zostało. Zostawiała za sobą życie, którego tak bardzo nienawidziła, a jednocześnie już zanim tęskniła. Mimo tego, że czuła, że musi coś zmienić, obawiała się tych zmian. Strach wygrał z nią wojnę. Obezwładnił ją na tyle, że przestała biec. Jej ciało zdrętwiało. Wpatrywała się w las, który był blisko jej domu. Nie, ten dom już nie należał do niej. Tylko i wyłącznie do jej rodziców i młodszej siostry. Nikogo więcej.

Padła na kolana, które zetknęły się z trawą. Poczuła piekące łzy. Zacisnęła oczy, nie chcąc sobie pozwolić na płacz. Obiecywała samej sobie, że będzie silna, że tym razem się nie podda. Boże, czemu skłamała? Nie tak to miało wyglądać. Jedyne czego pragnęła to spokoju.

Szelest trawy zaczął ją niepokoić. Usłyszała za sobą trzask łamanej gałęzi. Ktoś szedł w jej kierunku. Doskonale wiedziała kto. Otworzyła oczy, jej puls zdecydowanie przyspieszył. Uniosła głowę, patrząc na korony drzew. Przyglądała się liściom, które tańczyły razem z wiatrem.

Przygryzła mocno dolną wargę, aż poczuła metaliczny posmak krwi. Gdyby miała w sobie więcej odwagi, to być może zdążyłaby dobiec na przystanek autobusowy. Albo chociaż wybiegłaby z lasu.

Poczuła silny uścisk na karku.

– Wstawaj – męskie warknięcie przyprawiło ją o nieprzyjemne dreszcze.

Poruszyła wargami lecz nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Znowu stchórzyłaś. Czuła się z tym okropnie.

– N... N-nie. – Odważyła się przeciwstawić.

Ojciec popchnął ją do przodu. Nie utrzymała równowagi, przez co ciałem uderzyła o wilgotną ziemię. Niedawno przestał padać deszcz. Czuła się brudna. Nie tylko z zewnątrz. Pandora Shelton gniła.

– Mogę cię tutaj zostawić. Żaden problem. Bez nas, jesteś nikim. Twoja siostra osiąga bez przerwy sukcesy, a ty? Ty bez przerwy stwarzasz kolejne kłopoty. Możesz się wyprowadzić, nie zabraniamy ci. Ale zapamiętaj, żeby już nigdy więcej nie wracać. Albo idziesz ze mną, albo cię tutaj zostawię. Zapowiada się na kolejną ulewę. Chcesz tu zamarznąć na śmierć? Nikt nie będzie za tobą płakał.

Głos ojca był przepełniony nienawiścią. Brzydził się własnej córki. Nie wiedziała co gorsze. Ten szept, czy krzyki, które najczęściej słyszała, gdy odzywali się do niej rodzice.

Pandora w jednej chwili wszystko już zrozumiała. Oni wręcz czekali na jej śmierć. Była ich największym rozczarowaniem. Oni jej nie chcieli. To jej siostra była uważana za jedyną córkę.

Szkoda, że nie mogła wrócić do tego, co miało miejsce kiedyś. Na początku nie byli wobec niej tacy zimni. Nie rozumiała, czemu to uległo zmianie. Co ona im takiego zrobiła? Po prostu się urodziłaś.

Tama puściła. Po jej bladych policzkach zaczęły spływać łzy. Wolała cierpieć w samotności. Nie chciała, żeby ojciec odczuwał satysfakcję. Nie spodziewała się, że jeszcze jakiekolwiek zdanie wypowiedziane przez niego, może ją tak zaboleć.

Cursed Game Where stories live. Discover now