ROZDZIAŁ 22

576 27 12
                                    

Lawrence chcąc nie chcąc większość czasu spędził w towarzystwie Aidena Vossa. Nie za bardzo był z tego faktu zadowolony, ale nie miał wyboru. Tylko w ten sposób „umilał" sobie czekanie na Pandorę, która razem z Laylą wybrała się na zakupy. Ciekawiło go co takiego kupią i jak długo ich jeszcze nie będzie.

Było tak ciepło, że cały czas siedzieli w ogrodzie.

Lawrence popatrzył na motyla, który latał dookoła niego. Skupił na nim całą swoją uwagę. Motyle kojarzyły mu się z najlepszymi chwilami, które zagościły w jego wspomnieniach. Chwilami, które były tak niezwykle piękne, że nie zdążył mrugnąć, a one już dobiegały końca. Tak samo było z motylami. Podziwiało się je przez krótki czas, bo zaraz odlatywały dalej.

Ten motyl przypomniał mu o nocy spędzonej z Pandorą. Jedna z najpiękniejszych chwil jakie było mu dane przeżyć, a tak w zawrotnym tempie przeminęła.

Poprawił okulary, które zsunęły mu się z nosa. Upił łyk lemoniady. Zerknął kątem oka na Aidena, który pisał z kimś na telefonie. Korciło go, żeby zobaczyć z kim.

Jedyne co martwiło Lawrence'a to brak ochrony. Albo Aiden w coś pogrywał tak jak oni z nim, albo naprawdę był tak cholernie głupi, że ufał w zasadzie obcym ludziom. Wolał, żeby to drugie okazało się trafną teorią.

– Moja córka wiele wam zawdzięcza – przerwał ciszę, która trwała już zbyt długo.

– Nic wielkiego nie zrobiliśmy.

– Jest uśmiechnięta i taka radosna. Jakby przywrócono jej życie – kontynuował dalej, nie przejmując się słowami Farringtona.

Dla niego to nie był łatwy temat. Gdyby tylko się dowiedział co kombinowali, to Voss zabiłby ich na miejscu. Na samą myśl o tym przeszły go nieprzyjemne ciarki. Nie pomyślał o sobie, tylko o Pandorze. Miał ją chronić. I zamierzał to robić do samego końca albo jeszcze dłużej gdyby dostał zgodę od Shelton.

– To nie jest nasza zasługa. Layla sama z siebie przechodzi przemianę na lepsze – twardo stał przy swoim.

Aiden pokręcił głową ze zrezygnowaniem.

– Nadal będę się upierać, że to wasza zasługa. Gdy my próbowaliśmy ją z kimś zaprzyjaźnić to kończyło się to niepowodzeniem, więc przyjmij ode mnie i od mojej żony podziękowania.

– Dlaczego wam się nie udawało? – zapytał, ignorując resztę wypowiedzianych słów przez Aidena.

Dostrzegł w oczach Vossa nieznany błysk, dodatkowo jego źrenice się lekko się rozszerzyły. Czyżby się zestresował? Lawrence postawił go w niekomfortowej sytuacji? Jeżeli tak, to dobrze, bo właśnie takie miał zamiary wobec niego.

– Nie dogadywała się z większością. – Wzruszył ramionami.

Kłamał. I to strasznie nieudolnie.

Lawrence popatrzył na niego, unosząc lewą brew do góry.

– Wybacz, ale nie wierzę ci.

Voss przymrużył oczy. Poprawił się niespokojnie na krześle i odwrócił wzrok, patrząc na rzeźbę postawioną w ogrodzie. Nagle stała się dla niego interesująca, gdzie zazwyczaj wcale ich nie podziwiał.

Na twarzy Lawrence'a zagościł cień uśmiechu, który dość szybko zniknął, gdy Aiden zebrał w sobie odwagę, aby ponownie na niego spojrzeć.

– Chcieliśmy żeby z jednym z nich się zakochała. A ona twierdziła, że obmacywał ją bez jej zgody. Doskonale wiem, że to nieprawda. Znam jego ojca nie od dzisiaj. Wymyśliła to specjalnie, żeby nas pogrążyć – powiedział ze zdenerwowaniem w głosie.

Cursed Game Where stories live. Discover now