6

121 24 4
                                    

Siedziałam na tarasie, zajadając pyszny makaron, który przygotowała Greta. Międzyczasie zadzwoniłam do rodziców, by poinformować ich, że dotarłam na miejsce. Oni byli tu co roku. Trochę miałam do nich o to żal. Nie powiedzieli mi nic, że babcia posiadała swój mały skrawek Włoskiej ziemi. A z drugiej strony rozumiałam ich, nie chcieli psuć niespodzianki. Natłok sprzecznych myśli nie dawał mi spokoju.

Lekki wiaterek owiewał moją twarz. Widok z tarasu zapierał dech w piersi. Piękno natury było nie do opisania. Zieleń, zapach świeżo skoszonej trawy i nagrzanej słońcem ziemi.

Wzięłam głęboki wdech i odkładając sztućce oparłam się plecami o krzesło. Przymknęłam oczy i napawałam się ciszą.

— Już jestem — usłyszałam nagle głos Greta, który wyciągnął mnie z chwilowej zadumy.

— O! Nie musiałaś się spieszyć — rzekłam, podnosząc się z krzesła. — Tu jest tak pięknie, że mogłam poczekać tyle ile było trzeba — stwierdziłam.

— Wystarczająco długo czekałaś — wyszeptała, przyglądając mi się. Chwyciłam za talerz oraz szklankę z wodą, by zanieść do kuchni. — Zostaw, posprzątam później. A teraz zaprowadzę cię do pokoju.

Oczywiście nie posłuchałam kobiety, tylko udałam się do kuchni i odstawiłam naczynia na kuchennym blacie.

— Uparta — mruknęła — jak Amelia — dodała po kilku sekundach. Uśmiechnęłam się. Fakt moja babcia była uparta, jak przysłowiowy osioł. Ja się za taką nie uważałam, choć potrafiłam czasami postawić na swoim.

Wyszłyśmy z kuchni przez mały korytarz wprost do salonu, w którym stała niebieska sofa, tuż obok niej znajdował się niewielki stolik. Na jednej ze ścian zauważyłam regał z książkami, niewielkie biurko i ogromny obraz, a pod nim drewniana skrzynia. Obok były schody prowadzące na piętro i właśnie udałyśmy się w ich kierunku, mijając po drodze kominek. Co ciekawe tekstura ścian była różnorodna, jakby ktoś nieumiejętnie położył gładzie.

Na piętrze wąskim korytarzykiem przeszłyśmy na sam jego koniec i Greta uchyliła drewniane drzwi, które lekko zaskrzypiały.

— To był pokój twojej babci — powiedziała, nieco łamiącym się tonem głosu. Widać, że łączyła ją z Amelią głęboka więź.

Weszłam do środka i zamarłam. Pokój był nie wielki. Ściany pokrywały kamienie, a z sufitu wystawały ciemno brązowe belki. Tuż przy oknie stała drewniana, stara szafa, a obok stolik z dwoma krzesłami. Niewielkie łóżko zasłane białą pościelą i kilkoma kolorowymi, ręcznie haftowanymi poduszkami. Podeszłam do nich i chwyciłam jedną, ponieważ przykuła moją uwagę. Były na nim wyszyte dwie kobiety idące wśród winorośli. Jedna szła jakby z tyły i obserwowała tą idącą przed nią. Na górze widniał napis: Terra Verde.

Zwróciłam się w stronę Greta

— Co oznaczają te słowa? — zapytałam, wskazując napis.

— Zielona Kraina — odparła, a przez moje ciało przeszedł lodowaty dreszcz. — Tak nazywa się ta posiadłość La Verde Terra di Pesa.

Pięknie — pomyślałam.

— Twoja babcia rzadko kiedy przesiadywała w domu. Była raczej pracoholiczką. Najczęściej można było ją spotkać przy krzewach wraz innymi pracownikami. Wieczorami lub wolne dni od pracy siadała przy oknie i haftowała.

— Cała babcia...— prychnęłam. Odłożyłam poduszkę na łóżko i zbliżyłam się do okna. Z tego pokoju miałam widok na całą winnice. — Tu jest tak pięknie — wyznałam podekscytowana.

Zielona KrainaWhere stories live. Discover now