19

94 19 6
                                    

Greta westchnęła głośno, patrząc jak samochód się oddala. Dotknęłam jej ramienia, próbując dodać otuchy. Widać było, że ich wyjazd to coś poważnego. Nie chciałam być wścibską i naciskać, by mi powiedziała po co pojechali do stolicy. To ich prywatne, rodzinne sprawy. Jeżeli zechce sama mi powie.

Weszłyśmy do domu.

— Może chcesz odpocząć? — zapytałam, widząc w jakim była nastroju.

— Dziękuję kochanie, ale zostało mi do dokończenia Fiorentina.

— To może ci pomogę? — dopytałam. Nie chciałam jej zostawiać teraz samej, Czułam, że potrzebowała bliskości drugiej osoby. — Choć nie mam pojęcia czym jest ta Fiorentina. — Zmarszczyłam brwi.

— To befsztyk z polędwicy wołowej — odparła. — Ale nim zajmiemy się dopiero, gdy przyjdą goście. Mamy dziś tylko dwie pary, więc na spokojnie sobie poradzę.

— To może w czymś innym ci pomóc?

— A w sumie to nauczę cię robić tiramisu. Przyniesiesz sześć jajek z spiżarni?

— Oczywiście. — Uśmiechnęłam się lekko i udałam po jajka.

— Sandruś i jeszcze biszkopty, są na regale obok cukru — krzyknęła z kuchni bym słyszała.

— Ok!

Stanęłam na korytarzu i przez chwilę rozglądałam się po ścianach, szukając drewnianych drzwi za którymi kryła się spiżarnia, a w sumie pomieszczenie gospodarcze. Na szczęście szybko je dostrzegłam i poszłam w jej kierunku. Wzięłam rzeczy, o które prosiła mnie Grata i wyszłam. Krocząc przez korytarz usłyszałam dzwonek do drzwi.

— Otworzę! — powiedziała Greta, wychodząc zza rogu.

— Dobrze.

Minęłyśmy się i nie czekając na to aż otworzy drzwi wkroczyłam do kuchni. Położyłam jajka i biszkopty na blacie, po czym nalałam do szklanki wody.

— Kochanie, dopisz na kartkę, która leży obok ekspresu jeszcze jedną osobę — oznajmiła Greta, wychylając się zza rogu.

— Dopiszę — rzekłam i od razu podeszłam do kartki by to zrobić.

Po dziesięciu minutach wróciła do mnie, umyła dłonie i z szafki wyjęła kilka produktów.

— Mamy jeszcze pana na kolację i śniadanie. Zepsuł mu się samochód i potrzebował noclegu. Czeka na lawetę, ale zanim tu dotrze trochę to potrwa.

— Oj — mruknęłam smutno. — Osłodzimy mu nieco ten dzień tiramisu.

— Tak. Zabierajmy się za nie.

Godzinę później zaszyłam się w sypialni. Zrzuciłam z siebie ubrania i wskoczyłam do kabiny prysznicowej. Stanęłam pod deszczownicą i zamykając oczy pozwoliłam sobie, by strumień chłodny wody oblał moje ciało. Od razu przypomniał mi się wodospad i to co wydarzyło się później. Wystarczyło jedno spojrzenie, bliskość, a reszta sama się potoczyła. Czy żałowałam tego zbliżenie? Nie. Luciano od początku budził we mnie różne uczucia, których nie odczuwałam przy Nikodemie. Dawał mi coś cenniejszego niż pieniądze. Spędzał ze mną czas, a tego nie da się kupić za żadne skarby świata.

Dłuższą chwilę później wyszłam opatulona ręcznikiem. Nałożyłam na włosy odżywkę. Strasznie przesuszały mi się tu końcówki. Nasmarowałam również ciało balsamem. Usiadłam w fotelu przy oknie i wzięłam telefon do ręki. Spędzając tu czas w ogóle nie siedzę nosem w komórce. Po włączeniu danych komórkowych napłynęły wiadomości na komunikator. Głównie były od Judyty, która dopytywała o to co u mnie słychać. W wielkim skrócie streściłam jej dzisiejszy dzień. Wysłałam wiadomość, a dwie sekundy później na ekranie pojawiło się połączenie od niej.

— O nie moja droga! — warknęła zła. — Ja potrzebuję szczegółów.

Westchnęłam.

— No nie wiem, nie wiem — droczyłam się, po czym opisałam dokładnie wszystko.

Przed dwudziestą pierwszą zeszłam do jadalni, by pomóc Grecie posprzątać po kolacji. 

— Mam nadzieję, że zostało choć kawałek wołowiny — wtrąciłam, podchodząc do kuchennego blatu.

— Oczywiście. Czekałam aż zejdziesz byśmy zjadły razem — odparła, przerywając prace. Spłukała dłonie i wytarła w ręcznik papierowy. — Za to deser zrobiłaś tak dobry, że niestety nie pozostało nam nic.

— O! To super. Zrobimy nowy.

Greta przygotowała dla nas posiłek i razem usiadłyśmy w jadalni. Nalała nam odrobinę wina do lampek. Jadłyśmy w ciszy, delektując się smakiem. Choć nie byłam miłośniczką półsurowego mięsa, to smakowało wyśmienicie.

— Nasi chłopcy już dojechali. Za kilka dni powinni wrócić do domu — Zaczęła temat, który już od jakiegoś czasu mnie nurtował.

— To dobrze. Oby załatwili wszystko pomyślnie — rzekłam, upijając odrobinę czerwonego trunku.

— Po wizycie u specjalisty jesteśmy dobrej myśli — powiedziała, lekko uśmiechając się.

— Specjalisty. Coś nie tak...

— Mój mąż ma kamienie na nerkach. Czeka go zabieg.

— O jej...— zrobiłam przerażoną minę. — Przepraszam, za moją wścibstwo.

— Jesteś częścią naszej rodziny należą ci się wyjaśnienia. Choć myślałam, że Luciano ci o tym wspomniał dziś na wycieczce.

— Nie, nic nie mówił.

— Zasiedziałam się — mruknęła nagle i chwyciła za mój talerz.

— Posprzątam tu idź odpocznij — oznajmiłam.

— Dziękuję — Posłała mi wdzięczny uśmiech i ruszyła w stronę wyjścia.

Pozbierałam naczynia ze stołu i zaniosłam do kuchni. Wszystko włożyłam do zmywarki i ją nastawiłam. Resztę rzeczy umyłam ręcznie. Odkurzyłam, a na końcu umyłam podłogę. Wieczorne rytuały weszły mi już w krew. Podziwiałam Gretę, że zajmowała się tym wszystkim sama, dzień w dzień.

Z lampką wina wyszłam na taras i usiadłam na huśtawce. Na zewnątrz robiło się ciemno. Chłodne wieczorne powietrze przyjemnie owiewało rozgrzane ciało. Wpatrywałam się w dal, gdzie jakiś czas temu zaszło słońce. Niebo jeszcze w tym miejscu miało jasną poświatę. Odetchnęłam głęboko. To miejsce miało w sobie jakąś magiczną moc. Sprawiało, że nie chciało się stąd wyjeżdżać.

— Ty to wszystko zaplanowałaś...— wyszeptałam, spoglądając w niebo. Pokręciłam głową niedowierzając. Jak ona dobrze mnie znała.

Dopiłam wino i poszłam do kuchni odnieść szkło. Stanęłam przy zlewie i umyłam je ręcznie.

— Przepraszam — usłyszałam za sobą czyjś głos. Odwróciłam się, a szkło wypadło z mojej mokrej dłoni i rozbiło się na kamiennej podłodze, gdy tylko ujrzałam kto stał w progu.

— Sandra... 

Zielona KrainaWhere stories live. Discover now