21

104 18 0
                                    

Luciano

W poniedziałek popołudniu wróciłem z tatą do willi. Na szczęście wszystko dobrze się goiło i wyniki były dobre, dzięki temu wypuścili nas do domu. Zaprowadziłem ojca do sypialni, by odpoczywał. Mama nie odstępowała go na krok. Wiedziałem, że był pod dobrą opieką.

Wyjątkowo przez dwa dni nie mieliśmy gości w posiadłości. Zaplonowaliśmy to już wcześniej, by poświęcić czas tacie. Zjadłem lunch i wybrałem się do biura, aby nieco popracować. To że nie mieliśmy nikogo w willi nie oznaczało że nie miałem innych obowiązków. Wszedłem do pomieszczenia i włączyłem klimatyzacje. Usiadłem wygodnie w fotelu i dosunąłem się do biurka. Na klawiaturze leżała kartka, od razu po nią sięgnąłem.

Ciao Luciano...

Zacząłem czytać w skupieniu. Serce dudniło w mojej piersi coraz mocniej wraz z przeczytanym zdaniem. Może powinienem odwiedzić ją w Polsce. Sprawić, by swoje sprawy zamknęła szybciej i się tu sprowadziła na dobre.

Oparłem się plecami o fotel i momentalnie do mojej głowy napłynął obraz jej ciemnych oczu, które spojrzały na mnie przed pocałunkiem. Uśmiechnąłem się lekko na to wspomnienie.

Biłem się z myślami. Jakaś część mnie wsiadła by do samochodu w tej chwili i do niej pojechała, lecz ta druga bardziej rozsądna po głębszej analizie doszła do wniosku aby pozostawić jej przestrzeń i pozwolić, by poukładała sobie wszystkie sprawy. Nie wiedziałem, którego głosu sumienia bardziej słuchać.

Co zrobię jeżeli już się tu nie zjawi. Gdy jednak przeszłość ją tam zatrzyma. Może zabrzmi to głupio, zważając na to, że znaliśmy się kilka dni, ale polubiłem ją. Nawet bardzo. Wzbudziła we mnie uczucia, które nie udało się żadnej innej kobiecie. Nie mogłem tak bezczynnie czekać. Powinien działać.

***

Każdy gość, który u nas nocował musiał podać przy zameldowaniu swoje dane wraz z adresem. Nielegalnie więc spisałem miejsce pobytu Sandry. No może trochę legalnie, bo pomagała mi w tym mama. Dodatkowo zapakowała mi kosz pełen naszych regionalnych produktów.

Wyruszyłem przed północą, by móc być na miejscu około południa. Liczyłem, że ruch na drogach będzie mniejszy. Nawigacja do celu wskazywała mi czternaście godzin. Miałem nadzieję, że uda mi się przemierzyć go szybciej.

Gdy dojechałem na miejsce pogoda nie rozpieszczała. Temperatura wskazywała osiemnaście stopni, a niebo pokryte było szarą powłoką chmur. Ze zdziwienia zmarszczyłem czoło. Nie sądziłem, że w Polsce czerwiec może być tak paskudny. Nie byłem przyzwyczajony do takiej pogody.

Westchnąłem i wysiadłem z samochodu. Raz jeszcze sprawdziłem adres. Z bagażnika wyjąłem kosz i udałem się pod blok, w którym mieszkała Sandra. Już miałem wcisnąć numer jej mieszkania na domofonie, gdy drzwi od klatki się otworzyły, a z wnętrza wyszła uśmiechnięta staruszka.

— Grazie — rzuciłem, na co kobieta spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem, mrużąc przy tym oczy.

Wszedłem do środka i idąc do góry schodami, rozglądałem się po numerach mijanych drzwiach. Po kilku sekundach doszedłem na miejsce. Stanąłemprzed drzwiami i zapukałem. Po chwili uchyliły się, a w progu stanął elegancko ubrany mężczyzna. Udając nie wzruszonego tym widokiem zapytałem.

— Dzień dobry, czy zastałem Sandrę? — Tyle zdołałem się nauczyć przez te kilka dni po polsku. Choć mój akcent nie należał do najlepszych. Mężczyzna skrzywił się, po czym nagle się wyprostował i spojrzał na mnie z pogardą.

— Nie wiem czego chcesz od mojej narzeczonej, ale wracaj skąd przyszedłeś! — warknął — Radze ci — pogroził mi palcem. — Zapomnij Zapomnij o niej! — Zamknął mi drzwi przed nosem.

Nie chciałem się kłócić i wzbudzać sensacji. Zrezygnowany wyszedłem z budynku i udałem się do samochodu.

Słowa narzeczona odpijało się echem po moich myślach. Włączyłem dane komórkowe w telefonie i tłumacząc sobie to słowo zobaczyłem jego znaczenie w moim języku.

Fidanzata.

Wytrzeszczyłem oczy. Sandra nic nie wspominała o tym, że w Polsce ma kogoś. Ukrwiony na samego siebie, wyjechałem ostro z parkingu, wymuszając pierwszeństwo jakiemuś kierowcy, który od razu mnie otrąbiło. Postanowiłem wrócić do domu i zapomnieć o pięknej właścicielce winnicy. 

***

Sandra

­— Kto to był? — zapytałam, wychodząc z sypialni. Właśnie zakończyłam rozmowę z prawnikiem. Chciałam wnieść na policję o zakaz zbliżania się Nikodema. Miałam go serdecznie dość. Codziennie sterczał pod moimi drzwiami. Dziś sprytnie wszedł do środka, kiedy moja sąsiadka wpadła, by odebrać leki, które jej zamówiłam przez Internet. Kobiecina sama nie ogarniała nowoczesnej technologii. Jeszcze jak na złość w tym samym momencie zadzwonił prawnik. Na udało mi się wyrzucić niechcianego gościa z mieszkania. Odebrałam połączenie, wychodząc na kilka sekund do drugiego pomieszczenia, by Nikodem nie usłyszał rozmowy.

Gdy tylko tam weszłam usłyszałam pukanie do drzwi.

— Twoja sąsiadka chciała o coś zapytać, ale powiedziałem, że jesteś zajęta — wyszczerzył swoje śnieżnobiałe kły.

— Jak śmiesz coś takiego mówić moim gościom! — fuknęłam wściekła. — Po co tu przyszedłeś?

— Sandruś...— zaczął łagodnym głosem. — Pamiętasz jak było nam wspaniale. Wróć do mnie. Niczego ci nie zabraknie

— Niczego mi nie brakuje. A teraz wynoś się z mojego mieszkania! — Wskazałam na drzwi.

— Ochłoń kochanie. W złości człowiek może powiedzieć o kilka słów za dużo — mruknął, zbliżając się do mnie.

— Albo wyjdziesz stąd sam, albo wzywam policję — rzuciłam poważnie. Miałam go dość.

— No i po co te nerwy — dotknął rękoma moich ramion. Momentalnie zrzuciłam je z siebie.

— Nie waż się mnie dotykać!

— Kotku...

— Wyjdź! — Podeszłam do drzwi i je otworzyłam. 

Stał wpatrując się we mnie z niedowierzaniem. Starałam się być konsekwentna w swoich czynach i brzmieć poważnie. Skoro nie potrafił po tuly miesiącach dać mi po prostu spokój, zmuszona byłam poinformować odpowiednie władze.

— Jak wyjdę, to już mnie nigdy nie zobaczysz — bąknęłam, nie ruszając się z miejsca nawet o centymetr.

— No super, że wreszcie zrozumiałeś. Żegnaj! — Gestem ręki wskazałam wyjście.

— Jeszcze będziesz mnie błagała o powrót — wysyczał, równając się ze mną. — Ale wtedy nie będę aż tak milutki - powiedział przez zaciśnięte zęby.

— Po marzyć sobie możesz — wyszeptałam.
Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. W końcu zrezygnował, odwrócił się i wyszedł. Szybko zamknęłam za nim drzwi na klucz. Przyległam do nich i nadsłuchiwałam czy poszedł.
Słysząc dźwięk windy, odetchnęłam z ulgą.
Teraz pozostało mi założyć sprawę o zakaz zbliżania się do mnie. 

Zielona KrainaWhere stories live. Discover now