16

145 22 0
                                    

Luciano

Droga zleciała nam ekspresowo. Miałem dostarczyć ciasto upieczone przez mamę, ciotce Matilde, wino do miejscowej restauracji oraz załatwić kilka drobniejszych sprawach. Nie spodziewałem się tylko dodatkowego pasażera. Przez całą drogę milczała, patrzyła przez okno, i nerwowo poruszała dłońmi. Coś ją trapiło, ale nie chciałem zaczynać tematu, by nie było, że jestem wścibski. Wychodziłem z założenie, że jeżeli będzie chciała, to sama mi o tym powie.

Zaparkowałem w centrum, gdzie udało się zdobyć akurat wolne miejsce. Z reguły o tej porze mogę sobie o tym pomarzyć. Zgasiłem silnik i bez słowa wyszedłem. Z bagażnika wziąłem skrzynie i skierowałem się w stronę restauracji.

— Dokąd idziesz? — usłyszałem za sobą spanikowany głos Sandry.

— Muszę dostarczyć pilnie towar. Zostań w samochodzie — rzuciłem, obracając się w jej kierunku. Przystanęła.

— Ok — burknęła. Ruszyłem więc do celu.

Już w progu przywitał mnie Francesco. Udaliśmy się na zaplecze. Tam postawiłem skrzynie obok lodówek.

— I jeszcze faktura — Wyjąłem papierek z pomiędzy butelek. Musiała się zsunąć, gdy niosłem.

— Dziękuję. W tym miesiącu mam spore zainteresowanie waszym winem.

— Fakt, to już trzecia skrzynka — stwierdziłem.

— I nie wiem, czy na niej się skończy.

— Dasz znać. Dowiozę.

— Może masz ochotę na

— Dziękuję Francesco, ale innym razem. Jadę do ciotki. No i nie jestem sam — Spojrzałem w stronę wyjścia, nerwowo przygryzając dolną wargę.

— Ah... Rozumiem — odparł zmieszany. — To cię już nie zatrzymuje.

— Jakbyś jeszcze czegoś potrzebował to dzwoń. Do zobaczenia — Pożegnałem się i wyszedłem z budynku.

Gdy doszedłem do samochodu, Sandry nie było w środku. Momentalnie puls mi przyspieszył. Rozejrzałem się dookoła, ale nigdzie jej nie dostrzegłem. Zamknąłem więc auto i ruszyłem w stronę najbliższej uliczki, licząc, że może tam się wybrała. Idąc i obracając głowę w prawo i lewo nagle ją zauważyłem. Stała oparta o drzewo, a w ręku trzymała telefon. Przez chwilę biłem się w myślach, czy do niej podejść, czy zawrócić. W końcu to ona powinna pilnować się mnie, a nie ja jej. Nogi postanowiły za mnie i poniosły w jej kierunku.

— Wszystko w porządku? — zapytałem, pomimo tego iż widać było, że coś ją trapiło.

Obróciła się gwałtownie w moją stronę. Zaskoczona moją nagłą obecnością.

— O! Już jesteś...— wymamrotała zamyślona. — Wybacz, ale miałam telefon i tak jakoś wyszło, że tu się znalazłam.

— Nic nie szkodzi. Chodźmy do cioci, ona nie lubi spóźnialskich.

— To tak samo jak ja. Prowadź — powiedziała i ruszyła się  miejsca.

Szliśmy ramię w ramię. Czułem jej słodką woń perfum. Przyjemnie drażniły moje zmysły. Miałem ochotę ją przytulić i dodać otuchy, lecz nadal żywiłem do niej urazę, że spotkała się z Tommaso. Zapewne tak ją zmanipulował, że bez wahania oddała mu ziemię. Nie wiele rozmawialiśmy wczorajszego wieczoru o ich wspólnej kolacji. Unikałem tematu, choć miałem wrażenie, że Sandra chciała mi o czymś powiedzieć. Nasz toast był nietypowy, jakby właśnie tymi słowami dawała mi odpowiedź na nurtujące pytanie, które nie potrafiłem zadać.

Zielona KrainaWhere stories live. Discover now