꧁༺ 𝓡𝓸𝔃𝓭𝔃𝓲𝓪ł 1 ༻꧂ Szatynka o niebieskich oczach

381 14 28
                                    



                ꧁༺ ༻꧂





     Ubóstwiam zapach morza. Sam zapach jest przyjemny natomiast jeśli chodzi o wodę — to przecież żywioł. Fale uderzające o brzeg przynosiły mi ukojenie. Uderzały o brzeg, niosły za sobą cudowny szum. Muszle wyrzucone z morza, leżące na piasku, czy na kamieniach, pokazują to, co naturalne, a czasem dziwne i tajemnicze.

Zbierałam muszle odkąd byłam mała.

Jak już wspomniałam, woda to żywioł — trudno z nim wygrać. Dla niektórych to nic, że jest niebezpieczna, lubią ryzykować.

Byłam szatynką o niebieskich oczach. Moja mama Anna Morton porównywała niebieskie oczy do nieba, lub właśnie do morza.

Niebo mogło przybierać różne barwy. Wschód słońca dawał nadzieję. Dzień był dla mnie jasnością, a noc... kojarzyła mi się z gwiazdami.

Kiedyś moje oczy były cały czas szare. Nie były żywym błękitem. Nienawidziłam tego, bo dla rodziców byłam promienistym niebem bez chmur.

    — Idę pływać, mamo! — poinformowałam szatynka, która podziwiała ogród cioci.

Miałam na sobie jednoczęściowy strój, bardzo wycięty w dekoldzie. Nie chciałam czuć na sobie spojrzeń mężczyzn. Spokojnie. Nikt mnie tu nie zna. Ludzie nie będą mnie oceniać. Mam taką nadzieję.

   — Tylko uważaj na siebie i na tutejszych ludzi. — ostrzegła. — W razie czego użyj swojego ulubionego języka. Udawaj, że nie rozumiesz, co do ciebie mówią.

Uśmiechnęłam się.

Na strój zarzuciłam sukienkę z lnu. Włosy spięłam w wysokiego koka i zaczepiłam o włosy, okulary. Na ramieniu znalazła się torba, z wszystkimi ważnymi rzeczami na plażę, w razie spadku cukru. Ręcznik przewiesiłem przez drugie ramię tak, jakbym była tutejsza i mieszkała tu.

Ciepły wiatr otulił mi twarz i mimo, że nie dawał zbytniej ulgi od temperatury, na ustach pojawił się uśmiech.

Upał we Włoszech miał swój urok.

Schodziłam z kamiennych schodów. Już po zaledwie dziesięciu, ustałam by nabrać powietrza w płuca.

Willa cioci, a właściwie przyjaciółki mojej mamy, stąd prezentowała się idealnie. Patrząc na nią z dołu dokładnie widziałam, jak prezentuje się w całości. Kolor ścian budynku, balkony... okna z drzwiczkami. Posiadłość wyglądała jak ze snów.

Skierowałam się na plażę, a raczej na klify. Chciałam pobyć sama i poobserwować okolicę.

Musiałam odetchnąć pełną piersią, by nie wrócił ucisk w klatce piersiowej. Barwy morza odbierały mi zdolność wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa.

"Wyobraź sobie, że jesteś jak morze, Violet. Znosisz wszystkie fale i jesteś silna, kiedy trzeba - rozmawiasz. Mówisz. Bo gdy te fale przybierają na sile, nie musisz być sama i bić się z myślami. Gdy zaczniesz mówić, poczujesz się lepiej"

"Nie mówimy już o tym, jak cudowne jest morze, prawda?"

Woda od zawsze przynosiła mi ukojenie. Szum morza potrafił ukoić zszargane nerwy.

Z letargu myśli, układania w głowie definicji morza i jego symboli, wyrwał mnie czyjś śmiech.

Poczułam, jak serce szybciej pompuje krew. Miałam spędzić czas sama. Widzę swojego przyjaciela, który salutuje mi, jak jakiś wariat. Jego kręcone włosy były znakiem rozpoznawczym.
Zaśmiałam się i zatrzymałam wzrok na swoich sandałach.

Dobrze jest być samymWhere stories live. Discover now