꧁༺Rozdział 9 ༻꧂Ujrzałam to, czego oboje się baliśmy

69 6 19
                                    

#DJBSwattpad na Twitterze

      ꧁༺༻꧂

   Byłam tu już dwa tygodnie. Czułam się tutaj, jak w domu. Byłam zimnym wiatrem, ale potrafiłam ogrzać czyjeś serce. Byłam domem dla kogoś, a ja swój dom odnalazłam we własnej książce, która jest fikcją. Usilnie próbowałam zacząć pisać kolejny rozdział historii Stormy i Victora, ale moja głowa była gdzieś indziej. Nie myślałam o otwartym przede mną pliku tekstowym, a o sobie. Czy naprawdę wygrałam wojnę? Czy może tylko jedną z bitew?

Mając piętnaście lat zaczęłam źle się czuć i wiadomo myślałam, że przejdzie. Tak się nie stało. Znalazłam spokój w pisaniu. Pasja stała się częścią mnie. Tak chorobliwie pragnęłam poczuć się lepiej. Teraz nadszedł lepszy czas, a jednak zastanawiam się, czy na pewno dobrze zrobiłam. Było już późno i powoli zachodziło słońce.

Zachodziło słońce. Chciałam dalej pisać swoją historię, ale nie tę w komputerze, a tę w której to ja jestem główną bohaterką. Wyłączyłam laptopa i usiadłam na parapecie, wpatrując się w przeróżne odcienie błękitu, granatu, różowego, fioletowego i pomarańczowego. Chmura dodawały uroku.

Pomimo tak młodego wieku, już zdążyłam poczuć się źle. Czułam się niewystarczająca, uważałam się, za złą przyjaciółką i za kogoś, kto nic nie znaczy. Moją głowę zasypały wspomnienia, kiedy prawie każdej nocy, wypalałam po kilkanaście papierosów, a rozgrzaną zapalniczkę zabierałam spowrotem do pokoju, ale nie chowałam jej.

Na te wspomnienie, poczułam dreszcze.

Zwyciężyłam wiele bitew i gdy moja głowa kazała mi się poddać, ja powiedziałam jej stanowcze nie. Dzięki temu teraz tutaj jestem i dalej się składam. Jestem niczym puzzle, które zostały złamane. Wyrzucone w jakiś ciemny kąt. Od miesięcy próbowałam się poskładać, dopasować do układanki, jaką tworzyło życie. To były tylko niefortunne zdarzenia, a tak wpłynęły na moje życie.

Życie było pewnego rodzaju książką, którego nie można było oznaczyć ani dodać do żadnego rodzaju. Jedni mówili, że życie jak życie i każde się kończy, ale ja widziałam w nim coś więcej. Los brał nas w swoje ręce, gdy nie mieliśmy pojęcia, co mamy zrobić w danej sytuacji. Ktoś z góry zakładał, że damy sobie radę. Może i czasami tak nie było, ale wychodziliśmy z tego cało.

Życie czasami prowadziło mnie do drzwi przeszłości i kiedy bym je otworzyła, na pewno zatraciłabym się - ale nie chciałam tego.

Nagle wparował mi do pokoju jakiś obcy szatyn z głośnikiem na ramieniu.

- Co robisz w moim pokoju, Diego?

- Miałem iść na kurs bachaty, ale zrezygnowałem, bo twój przyjaciel się nie pojawił.

- Jeśli szukasz Jeremiego, to też nie wiem, gdzie jest.

Chłopak postawił ciężki, czarny, głośnik na podłodze i kilka razy naciskał jeden przycisk.

- Co ty - nie zdążyłam dokończyć myśli, gdy usłyszałam jak z głośnika leci La bachaty od Manuela Turiza.

Szatyn posłał swój szeroki uśmiech i dobrze wiedziałam, że ja też zaczynam się uśmiechać. Osiemnastolatek zaczyna przede mną tańczyć podstawowy krok bachaty. Potem dokłada drugi krok i patrzy przy tym na mnie, jakby chciał sprawdzić czy znam ten taniec.

Bachata była dla mnie, kolejnym nowym zapomnieniem, jakiegoś rodzaju ucieczką. Schowałam twarz w dłoniach, gdy usłyszałam swój ukochany refren piosenki od kolumbijskiego piosenkarza.

Ando manejando por las calles que me besaste Oyendo las canciones que un día me dedicaste

Te diría que volvieras, pero eso no se pide Mejor le pido a Dios que me cuide

Dobrze jest być samymWhere stories live. Discover now