꧁༺Rozdział 8 ༻꧂ Popatrz w lustro

65 5 12
                                    

꧁༺༻꧂
 

                  3 miesiące wcześniej

  Mówią, że gdy coś jest popsute i złamane nie da się tego naprawić. Że cokolwiek by to było, jakaś stara zabawka, czy coś co ma dla nas wartość sentymentalną, trzeba się tego pozbyć.

Ja najbardziej w świecie pragnęłam pozbyć się tych uczuć.

Towarzyszyły mi ostatnio coraz częściej, a ja z optymistki, stałam się pesymistką.  Moje oczy nie przypominały pięknego odcienia niebieskiego, a raczej wyglądały na pozbawione życia. Szare i puste.

Od trzech godzin chodziłam po parku i wydawało mi się, że już znam go na pamięć.  Że gdy zamknę oczy, nie zgubię się i niczego nie przegapię. Zamiast iść z podniesioną głową, wpatrywałam się w swoje zniszczone, czarne trampki za kostkę.

Byłam wściekła na swojego przyjaciela, na całe to miasto, na dystans, który dzielił mnie i Jeremiego. Byłam wściekła na siebie, że nie panowałam nad sobą i na niego nakrzyczałam, a tylko rozmawialiśmy przez telefon.  W nocy odwiedził mnie strach, że to koniec. Że nasza relacja nigdy nie będzie wyglądała tak samo. Że to moja wina.

Bywały lepsze i gorsze chwilę. Jak u każdego w życiu.  Moja maska dzisiaj mnie zawiodła, bo nagle  nie potrafiłam już udawać. Nagle zahaczyłam o coś. Upadłam na środku chodnika, pośród drzew, kwiatów i nieba pokrytego chmurami. Syknęłam z bólu, gdy zobaczyłam, że  podarłam dżinsy na kolanach i zdarłam mocno skórę.

   — Nic ci nie jest? Potrzebujesz może pomocy?

Pomoc. Jedno słowo, a tak wiele by dało. Owszem, krzyczałam, płakałam i wyłam. Milczałam, pisałam, spałam i modliłam się.  Wśród całych dni przepełnionych bólem, pomoc nie nadchodziła.

Dawałam upust krzykowi, by mogła zamieszkać we mnie cisza, chociaż na chwilę.

  — Nie potrzebuje Pani pomocy? —  do moich uszu, dotarł słodki głosik.

Dotknęłam delikatnie dłonią swoich kolan. Syknęłam.

  — Mały, gdzie masz rodziców? — starałam się uśmiechać i być życzliwa.

Mały blondyn, który może nie miał więcej niż ośmiu lat, podał mi swoją ciepłą dłoń. Nie miał jedynek, a mimo to jego uśmiech był cudowny. Tak prawdziwy i promienisty. Był słońcem swoich rodziców.  Mi wydawało się, że moja mama, choć jest moim bezpieczeństwem, powoli ma mnie dość. Ma dość moich uczuć.

— Trzeba opatrzeć te kolana. Odkazić alkoholem.

  — Skąd ty to wszystko wiesz?

   — Moja mama jest pielęgniarką. Właśnie idę zanieść jej obiad. — pochwalił się brzdąc.

  — To miłe z twojej strony.

    — Mama mówi, że trzeba ludzie pomóc w potrzebie. A ty, wydajesz się bardzo smutna. Chcesz może posmakować makaronu, który przygotowałem?

  — Kochanie, a co wtedy zje twoją mama?

Był naprawdę troskliwy. Przypominał mi mojego przyjaciela, gdy tamten miał jeszcze jaśniejsze włosy i był o kilkanaście centymetrów niższy. Poczułam ssanie w żołądku. Dziś nie zjadłam śniadania, tylko małą przekąskę, wczoraj nie zjadłam kolacji, a mimo to cukry miałam wysokie przez co chciało mi się wymiotować.

Dobrze jest być samymWhere stories live. Discover now