꧁༺Rozdział 24.2 ༻꧂złap oddech

32 4 11
                                    

Zachęcam do kometowania i przeżywania książki na Twitterze #DJBSwattpad
To daje mi dużo radości.

꧁༺༻꧂

Obserwowałam motyle w ogrodzie. Prezentowały się pięknie. Były lekkie, a ich skrzydła kolorowe. Nie czuły ciężkości wszechświata i krzywych spojrzeń obcych ludzi. Motyle były podziwiane.

A co z ludźmi?

Człowiek potrafił ocenić drugiego człowieka po okładce i po tym, jak wygląda. Po tym jakiej marki nosi ubrania, czy nie ma ubrań, koszulek lub butów po rodzeństwie. Ja również byłam oceniana. W szkole, miałam etykietę. W domu, byłam sobą i zrzucałam specjalną maskę, którą miałam na twarzy w szkole. W domu, przy biurku, z laptopem również byłam inna.

Czy to znaczy, że codziennie do szkoły zrzucałam narzuconą mi etykietę i byłam osobą przy osobach, które dają mi komfort? Tak.

Stałam przy oknie, którego jedna część była zasłonięta. Dochodziła godzina dziesiąta. Powstrzymywałam łzy w oczach, gdy tak obserwowałam piękne, hiszpańskie miasto, jakim była Valencia. Tutaj było inaczej. Ludzi nie obchodził wygląd, jakby byli innym narodem. Społeczeństwo było inne, ale nie potrafiłam powiedzieć jakie dokładnie.

Poprawiałam lekką, białą sukienkę z lnu i próbowałam zapomnieć jeden istotny fakt.
Fakt brzmiał następująco: Dzieliłam pokój z Fernandem.

Dzieliłam z nim pokój, łazienkę i łóżko. To trzecie było dla mnie najgorsze. Przez całą noc, kręciłam się i nie mogłam na dłużej przysnąć, mimo że cukier był na poziomie. Poprawiałam poduszki, nie patrzyłam jak śpi szatyn. Prawie. Diego oddzielił dwie połowy łóżka i z dużego małżeńskiego łoża powstały dwa mniejsze miejsca do spania.
Fernandes jako drugi zajął łazienkę.

Mieliśmy do dyspozycji piękny, przestronny pokój, który mógł nawet równać się z apartamentem. Hotel znajdował się blisko centrum miasta i plaży.

Biała sukienka nie leżała na mnie dobrze. Ze ściśniętym gardłem podeszłam do wiszącego na ścianie, lustra. Włosy miałam pofalowane, ale nie jakoś bardzo kręcone. Twarz miałam ładniejszą, bo już nie tak bladą. Materiał z lnu był lekki i delikatny. Bez problemu uległby zniszczeniu. Opinał mi krągłości. Moja prawa dłoń powędrowała na brzuch, a następnie lekko złapałam materiał w palce i przyglądałam się swojej talii w lustrze.

Mina mi zrzędła, gdy Diego otworzył drzwi od łazienki, a mina chłopaka szybko się zmieniła. Nie zrobił kroku. Stał w progu, i badał każdy centymetr mojego odbicia, bo stałam do niego tyłem i starałam się nie patrzeć mu w oczy.

Niektóre karty runęły. Domek z kart zaczął się rozpadać. Czułam, że to ja jestem tym domkiem. Lekki podmuch wiatru, lekki bodziec, jedno słowo i rozpali się we mnie tamten ból, związany z samoakceptacją. Akceptacją wyglądu, tego jak się wygląda.

Szybko podeszłam do biurka, gdzie na krześle była moja bluza. Założyłam ją szybko z obawy, że szatyn zauważy to, jak mam obwisłe ręce, ze zmianami skórnymi i bliznami.

Kolejna karta runęła.
Myślałam o tym, jakbym siedziała w tej sukience. Wtedy miałabym wałki tluszczu na brzuchu. Z kolei, gdybym miała na sobie szorty, nogi nie byłyby w nich wystarczająco chude. Nigdy nie miałam przerwy między udami, nie miałam szczupłych nóg. Nie wiedziałam dlaczego.

Stałam przestraszona przed młodym chłopakiem, który próbował odczytać ze mnie uczucia.

Szara bluza zakryła to, co miała zakryć, a ja sama założyłam ręce na piersi i nie patrzyłam już na osiemnastolatka, tylko w podłogę.

Dobrze jest być samymWhere stories live. Discover now