꧁༺Rozdział 22༻꧂ Tatuaż

34 4 22
                                    



      Tego dnia ciężko mi się oddychało. Rodzice wraz Scarlett wrócili do Fogii dwa dni temu, więc w domu odbywa się wielkie sobotnie sprzątanie. My z mamą sprzątaliśmy mój pokój. Annie spodobał się mój obraz i nowy rozdział, który napisałam pod wpływem weny. Z tyłu głowy miałam cały czas obraz Diega, który wczoraj nie śmiał się szczerze. Chłopak udawał. Z jednej strony, to złe, żebym słuchała o tym wszystkim, co myśli, ale z drugiej, chciałam ulżyć mu w cierpieniu i jakoś pomóc. Problem tkwi w tym, czy naprawdę mogę? Czy obca osoba, tylko znajoma, która znała ten stan może pomóc drugiej?..

Wycierałam kusz z szafki nocnej, gdy mama podeszła bliżej mnie.

— Niespodziewałam się, że przyjedziecie po Pakusia. — uśmiechnęła się promiennie. — Tamten chłopak, który...

— Mamo, proszę... — ostrzegłam.

— Co, mamo?! Nawet nie zaczęłam mówić, a ty już swoje.

Parsknęłam. Spojrzałam na nią wymownie, na ten jej charakterystyczny uśmieszek. Jej głowa już pracowała nad teoriami. Uwielbiałam swoja mamę i choć pewnego czasu bardzo się kłóciłyśmy i raniłyśmy, ona była moim bezpieczeństwem. Rozmawiałam z nią o Tini, mówiłam jej co w szkole, czytałam niektóre fragmenty swoich książek. Kochałam ją.

Jednego jednak nie mogłam przeboleć. Zawsze wiedziała, gdy ktoś mi się spodoba i właśnie wtedy była najbardziej wścibska.

— To Diego Fernandes — odparłam, starając się brzmieć obojętnie, ale głos chciał mi nienaturalnie zmienić ton na wyższy, a serce zrobiło fikołka.

— Hiszpan?

— Tak, mamo, Hiszpan — odpowiedziałam, przewracając oczami.

— Kolegujesz się z nim? — pierwsze z pytań już padło.
Schowałam twarz w dłoniach i usiadłam na łóżku. Włosy opadły mi na czoło, ale nie chciałam, żeby ktokolwiek się na patrzył. Nie chciałam pokochać, jeśli jeszcze do końca nie wyzdrowiałam i nie pokochałam siebie.

— To mój znajomy. Znajomy, mamo...

— Czy ja coś mówię?! Przecież tylko słucham, co mówisz. — żachnęła się.

Prawda była taka, że ilekroć ktoś zwrócił na mnie uwagę, uparcie wmawiałam sobie, że to nie ma prawo bytu. Byłam w stanie się zakochać, może i kochać bezgranicznie. Często siedziałam cały dzień w książkach. Skończyłam jedną, zaraz zaczynałam kolejną, bo pokochałam fikcję. Świat był zbyt zniszczony, a ludzie okrutni, by choć na jedną chwilę ktoś mógł dostać się do mojego serca. Miałam je zamknięte na klucz i sama nie wiedziałam, jak się do niego dostać. Nie chodziło mi o to, że nie wiem, jakie gesty u chłopaka mi się podobają. Miałam na myśli raczej to, że tak naprawdę nie jestem w stanie nikogo tam wpuścić, bo cały czas nad sobą pracuję. Nikt nie mógł wejść do mojego serca, bo było zbyt zniszczone i to nie przez miłość.
Bardzo mnie bolało, gdy Jeremi mówił, żebym się otworzyła, ale nie potrafiłam, bo zbyt długo siedziałam cicho i nikt nie wiedział, czemu na razie nie chcę miłości.

Stale próbowałam sobie przetłumaczyć, że zasługuję na wszystko co dobre. Czasami się nie udawało. Złe dni były coraz bliżej.

   — Zmieńmy temat, co ty na to? Widzę, że nie chcesz o tym rozmawiać. Mam do ciebie pewną sprawę, córeczko — zaczęła, a ja zdziwiona spojrzałam na rodzicielkę.

  — O co chodzi?

  — Wynajęliśmy z tatą kampera. Chcemy wybrać się na małą wycieczkę.

   — To wspaniale! — ekscytowałam się. Zasługiwali na urlop. — Dokąd pojedziecie?

Dobrze jest być samymWhere stories live. Discover now