꧁𝓡𝓸𝔃𝓭𝔃𝓲𝓪ł 4꧂Dusza silniejsza niż myślisz

116 7 10
                                    

Dwa miesiące wcześniej

  Dzisiaj pisałam do późna w nocy. Bardzo do późna. Nie wiem o której skończyłam i o której położyłam głowę na poduszce. Pies cały czas był ze mną. Bardzo bolała mnie głowa, a na biurku leżały zadania, które powinnam zrobić na poniedziałek. Zjadłam kolacje wcześniej, już dawno nie miałam nic w ustach. Robiło się jasno. Jęknęłam cicho na łóżku. Pisanie jest moim najwierniejszym słuchaczem.

Wczoraj nawiedziły mnie niechciane myśli. Chciałam się ich pozbyć, więc zaczęłam pisać. Najpierw wiersze, potem sceny do książki, które wplotę w akcję. Lubiłam pisać i być gdzieś indziej niż tutaj.

Chciałabym porozmawiać z Jeremim, ale on jest kilka tysięcy kilometrów stąd i dzieli nas morze. Podnoszę się z poduszki w chwili, gdy słyszę pukanie.

    — Zrobiłam ci śniadanie i przyniosłam leki. Mierzyłam ci temperaturę i miałaś stan podgorączkowy. Zmierz teraz, proszę — usłyszałam kojący głos mamy.

   — Będę musiała zostać w domu, tak?

   — Jeśli będziesz miała gorączkę...  — westchnęła. — To, co sobie robisz nie pomaga w utrzymaniu odporności, Violet. Trzeba jeść. I wychodzić z domu. Choćby dla twojego zdrowia psychicznego.

  — Tęsknie za Jeremim. Widzieliśmy się w grudniu, a mamy końcówkę kwietnia, mamo!

   — To nie jest powód, by głodować i zamykać się w czterech ścianach.

  — Lubię swoje towarzystwo — odezwałam się, sięgając po tacę ze śniadaniem.

   — Jedz śniadanie i odpoczywaj. — uśmiechnęła się, jakby coś knuła. — Ja w tym czasie zawołam twojego gościa.

   — Gościa? Bo co ma ktoś do mnie przychodzić, skoro jestem chora.

  — Żebyś wreszcie z kimś porozmawiała, dziecko.

Przewróciłam oczami. Samej było mi dobrze. Przyzwyczaiłam się. Oczy tak mnie piekły, że nie mogłam patrzeć. To pewnie od komputera. Mama zniknęła za rogiem, mówiła coś na migi. Jakim szyfrem.

  — Zaraz zniosę tacę na dół, mamo!

  — Ja zaniosę. — odezwał się głos zza ściany. Podskoczyłam jak oparzona. Nie. To nie może być prawda. To na pewno nie Jeremi Pasquarelli we własnej osobie, po prostu musiało mi się coś przewidzieć.

W chwili gdy chłopak z burzą loków na głowie wyskoczył zza ściany, poczułam jak płyną mi łzy policzkach. On cały czas tam stał i nie drgnął nawet o milimetr.

   — Nie przywitasz się ze mną? — wyszczerzył się na mój widok.

Wstałam z łóżka i pobiegłam w jego ramiona. Pogłaskał mi włosy i pocałował w czoło. Odsunęłam się od niego i nasunęło mi się milion pytań. Nie wiedziałam, jak udało mu się przylecieć, na jak długo, czy jego mama wie i czy jadł coś w samolocie.

Usiedliśmy się na łóżku, a ja zaraz chciałam złapać za głowę, bo w tym pokoju panował totalny chaos jakich mało. W całym domu zapewne było wysprzątane, a gościnny pokój już czekał gotowy, tymczasem tutaj tak, jak było tak jest. Chusteczki wypadły z drewnianego opakowania, poduszki leżały na podłodze. Książki na biurku leżały otwarte, a karta papieru pokryta przeróżnymi rysunkami. Notatnik z wierszami otwarty na szafce nocnej... wszystko było nie tak.

   — Jak dałeś radę przejechać? — dałam kosmyk włosów za ucho i chwyciłam za widelec.

   —Twoja mama tydzień temu zadzwoniła, że cóż... siedzisz w pokoju całe dnie, źle sypiasz i nie przestajesz pisać. Potem kupiłem bilet na samolot. Byłby wcześniej, ale musiałem napisać egzaminy.

Dobrze jest być samymWhere stories live. Discover now