1. Jeden z wrześniowych poranków.

4.3K 203 246
                                    

,,Powiedziała tak! Będziemy się żenić!"

Słysząc takie słowa w mglisty, wrześniowy poranek będący krótką chwilą przed zajęciami na uczelni jedyne co mogłem zrobić, to przetrzeć ponownie oczy. Ożywionym głosem pogratulowałem podekscytowanemu Samowi, siedzącemu naprzeciwko mnie przy stoliku w kawiarni bliskiej głównemu budynkowi naszego uniwersytetu. Kiedy moja zielona herbata ostygała tuż obok laptopa czekającego na wpisanie hasła, w moją stronę padło pytanie. Ciężkie pytanie.

– Zostaniesz moim drużbą? No wiesz, tym najważniejszym.

Gdybym miał w gardle ciepłą, niesłodzoną herbatę na pewno bym ją teraz wypluł.

Czy wybór chłopczyka, który dopiero wszedł w swojá dwudziestkę był dobrym kandydatem na drużbę? Czy student świeżo zaczętego drugiego roku mógł spełnić wszystkie obowiązki związane z byciem tak ważną osobą na czyimś ślubie?

Samuelu Kennedy, oficjalnie straciłeś wszystkie zmysły.

– Na pewno chcesz wybrać mnie?

To pierwsze, co odpowiedziałem. Chyba przekazałem mu dość intensywnie, że ta wizja nie jest najdoskonalsza. Starszy o dwa lata brunet podrapał się po karku. Znaliśmy się z drużyny koszykówki, a potem znalazł idealne miejsce w naszej ciasnej grupie znajomych. Jednak nie był mi aż tak bliski.

– No wiesz, według mnie jesteś idealnym kandydatem. Poza tym, nie mam nikogo innego kto mógłby nim być.

– A no wiesz... twoja rodzina? – pochyliłem głowę w dół aby wpisać hasło do komputera.

– Wiesz dobrze, że wychowałem się w rodzinie pełnej dziewczyn. Nie wezmę na drużbę Ivana czy Hudsona bo mają nierówno pod sufitem. A Penny też nie poproszę, bo jest dziewczyną. Nie jesteś zadowolony, że poprosiłem ciebie prawda? – zapytał popijając mrożoną kawę. Z widoku plastikowego kubka oszronionego kropelkami lodowatej wody, od razu zrobiło mi się zimno.

Wrzesień w Seattle sprawił, że musiałem zapiąć swoją koszulę aż do szyji, a kilka dni później zamienić ją na biały polar z małym zamkiem.

I nie żebym był przeciwny ślubom na czwartym roku studiów. Nie życzę źle Samowi, broń boże. To jeden z moich bliższych znajomych, ale nie tak bym był kimś kto go wspiera na ślubie praktycznie jak członek rodziny. Na pewno ma jakiegoś kuzyna, czy wujka, czy kogokolwiek kto nie był dwudziestolatkiem który miesiąc temu podczas zakładu udawał w barze pełnym pijanych kobiet kosmitę z przyszłości.

– Ja nie mówię, że mnie to nie cieszy. Serio. Schlebia mi to, ale nie wiem czy jestem wystarczająco dojrzały by być kimś, kto będzie cię uspokajał gdy spanikujesz minuty przez ceremonią.

– Uspokój się, Chris. – odparł zrelaksowany. – Gdybym miał wybrać kogoś, kto jest najdojrzalszy z nas wszystkich, byłbyś to ty. Ivan pewnie na chwilę przed ślubem upiłby się do nieprzytomności. Hudson panikował by bardziej niż ja.

Westchnąłem ciężko.

– Może i masz rację. – przemierzyłem łyżką całe wnętrze filiżanki z herbatą. – Wiesz co? Jebać to. Zostanę twoim drużbą.

– I takiego Christiana naprawdę szanuję. – wyciągnął rękę, z którą sekundę później zbiłem żółwika nad drewnianym stołem.

Drzwi kawiarenki otworzyły się, wpuszczając wrześniowy powiew wiatru pachnącego liśćmi. Mały dzwoneczek nad nimi lekko zabrzmiał, lecz w ciszy lokalu to był naprawdę głośny dźwięk. Nawet nie musiałem się obracać, by wiedzieć co się dzieje za moimi plecami.

My Broken ArtistOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz