7. Igła w stogu siana.

3.5K 165 42
                                    

Valentina's POV:

Z trwającego żałośnie krótko snu wyrwała mnie przerażona April, szturchając mnie w ramię z siłą napakowanego mężczyzny. Słońce wdarło się pod moje powieki jak najgorszy wróg, a cała szamotanina w naszym pokoju nie pomogła mi ogarnąć całej sytuacji. Zasnęłam w sukience, bo ciężko było mi się przebrać. A czarne rajstopy wolałam podziurawić, niż z siebie zdejmować. Mogłabym powiedzieć, że to mojemu lenistwu było ciężej się przebrać.

Penny wbiegła do naszego pokoju w swojej piżamie składającej się z dużej koszulki, dresów i wielkich kapci z podobizną pandy. Szturchnęła drzwiami, co na dobre przywołało mnie do świata żywych. Wzdrygnęłam się, czując jak napięta atmosfera wpełza pod moją skórę.

– O co wam chodzi? – mruknęłam, przecierając oczy. Bałam się zapytać o to, jakim prawem budzą mnie z krótkiej drzemki przed zajęciami. Chyba nie miałam tyle odwagi by postawić się dwóm rozwścieczonym dziewczynom, dlatego po prostu siedziałam jak zdezorientowany kołek. Kołek, który miał na dziś dużo planów. I dużo zadań.

Ale chyba za bardzo się bałam, by to głośno przyznać.

– June zniknęła! – odpowiedziały w tym samym czasie.

Moje plany poszły na spacer. I nie wrócą.

Natychmiast się ożywiłam. Przejechałam dłonią po lekko rozczochranych włosach, analizując krótką wypowiedź jaka padła przed sekundą. Moje powieki z każdą sekundą otwierały się coraz szerzej, i do mózgu docierało coraz więcej informacji. Czas wstawania ludzi zostałby doszczętnie skrócony, gdyby każdego budzić codziennie informacją o zaginięciu znajomego.

– Skąd wy to wiecie? – zapytałam po raz kolejny.

Zdenerwowana Penny chodząca po pokoju jakby miała zespół niespokojnych nóg odwróciła się do mnie. Pożałowałam, że w ogóle otworzyłam usta. I popatrzyłam w jej stronę. Ogólnie, że oddychałam w tym samym pokoju.

– Poszłam dziś po nią by iść na zajęcia, ale mieszkanie było otwarte, a w środku nikogo, nawet Sama. Dzwoniłam do niej tysiąc razy, ale nie odbiera. Tak jak jebany on.

Czyli to nie była jej piżama.

– Sam leży pijany w domu bractwa. Tak się nawalił, że spał na desce klozetowej. – odpowiedziałam, przypominając sobie z niewytłumaczalnych powodów śmieszny widok Sama modlącego się nad muszlą. Ciągle nawijał o darmowym alkoholu, ale chyba nie zdał sobie sprawy że w pakiecie miał też darmowe wymiociny.

– Przynajmniej jedno mamy z głowy. – westchnęła Penny, delikatnie odbijając telefonem o swoją dolną wargę, z intensywnym rozmyślaniem kipiącym z jej głowy obserwując życie za naszym oknem. – A co jak ją porwali?

– Nie możemy wykluczyć tej możliwości. To Seattle. – dorzuciła April, która swój telefon miała przy uchu. – Mogła też pójść po Sama nad ranem, i zostawiła otwarte drzwi?

– Przestańcie panikować. – odparłam rozciągając się na łóżku. Zwróciłam twarz do kołdry, zakrywając sobie głowę poduszką. – June jest najodpowiedzialniejszą osobą jaką znam. Nie uciekłaby tak sobie.

– Dlatego rozważamy porwanie! – pisnęła April wyrywając poduchę by porządnie mnie nią uderzyć. – Bycie odpowiedzialną nie zapewnia jej ochrony przed porywaczem, Valentina!

– Dobra, dobra. Poszukajmy na uniwersytecie. Może poszła wcześniej niż Penny. – próbowałam uspokoić nieokiełznane przyjaciółki. Na próżno.

– Racja. – Penny z kimś się rozłączyła, wkładając telefon do dresów. – Racja. – powtórzyła kiwając głową.

– A do kogo dzwoniłaś? – April wskazała na jej kieszeń.

My Broken ArtistWhere stories live. Discover now