19. Waszyngtońska ciekawość.

3.2K 207 91
                                    

Valentina's POV:

Starałam się nie myśleć o Christianie. Szczególnie dlatego, że nie spotkaliśmy się od kilku dni. To był znak od wszechświata. Albo znak, że był niezłym chujem.

Zamiast tego wystukiwałam kody na książkach, cudownie nowych książkach, które kurier dostarczył dzisiaj do biblioteki, a ja miałam zaszczyt po swoich zajęciach ręcznie wpisywać każdy kod, który rejestrował je do systemu bibliotecznego. Odłożyłam grubą powieść na stronę już zakodowanych, a następnie spojrzałam na karton pełen innych książek, które mi pozostały.

Przez moją głowę przebiegł ostry ból zapowiadający migrenę. Najprawdopodobniej nastąpi ona zaraz po tym, jak skończę swoją pracę.

Byłam tak zajęta, że nie zwróciłam uwagi na otwierające się drzwi. Ani na ciężkie buty kroczące w stronę mojego biurka. Dopiero gdy ktoś histerycznie zaczął walić w mały dzwoneczek na blacie, zdałam sobie sprawę z poprzednich kilku sekund. Podskoczyłam na krześle, atakując ostrym spojrzeniem uśmiechniętego Ivana. Dalej walił w dzwoneczek.

Uderzyłam go w dłoń. Schowałam dzwoneczek pod ladę.

– Hej. – w końcu się przywitał, szczerząc zęby. Zbyt szeroko, by było to prawdziwe. – Widziałem wasze sukienki na ślub. Macie dobry gust.

Zmrużyłam oczy, chcąc wyczytać z niego po co naprawdę tu przyszedł.

– Nie umówię cię z April. – rzuciłam, wracając do gapienia się w ekran komputera.

– Po pierwsze, to było niemiłe, bo przyszedłem bezinteresownie. Po drugie, nie chcę żebyś mnie z nią umawiała, bo kręcę z inną dziewczyną z uczelni. – powiedział, lekko prychając. Uniosłam wzrok, i na zawołanie pochyliłam się nad blatem, kładąc na nim łokcie.

– A z kim? – zapytałam, widząc jak jego twarz otacza się w rozbawieniu.

Przybliżył się do mnie, i nie mówiąc ani słowa, co mnie w pierwszej sekundzie przeraziło, pstryknął mnie w nos.

– Waszyngtońska ciekawość. – westchnął, przejeżdżając dłonią po swojej bardzo krótko ostrzyżonej fryzurze. Przez nią wyglądał na groźniejszego, niż w liceum. Do tego gęste brwi i ostre kształty twarzy, nadawały mu charakter takiego, do którego nie warto podchodzić.

Wertowanie jego twarzy przerwało mi ciche drapanie o wysokie biurko tuż obok jego nogi. Nachyliłam się jeszcze bardziej, widząc małego szopa w szelkach przeznaczonych dla szczeniaków.

– Na serio, musiałeś wziąć ze sobą szopa?

– Na drzwiach jej naklejka, że miejsce przyjazne zwierzętom. – uśmiechnął się niewinnie. Dopiero wtedy zauważyłam, jak inni ludzie z zainteresowaniem patrzyli w naszym kierunku. Wzięłam głęboki oddech.

– Jest przyjazne kotom, czy psom. Ale nie szopom!

– To już dyskryminacja. – przyznał całkiem poważnie, biorąc Szopena na ręce. Małe zwierzę zaczęło pocierać swoje łapki, jakby knuło jakiś szatański plan. – Patrz jak śmiesznie robi łapkami.

– Komiczne. – powiedziałam z kamienną miną. – Powiedz mi, jak mocno mama uderzyła tobą o płytki, jak się urodziłeś?

– Wystarczająco mocno, by się z tobą przyjaźnić. – odparł, odkładając Szopena na podłogę.

– Czego tu chcesz, Ivan? Mam dużo pracy. – westchnęłam, skupiając się na kodzie z tyłu książki.

– Byłem na spacerze z Szopenem, i stwierdziłem że zobaczę jak ci się pracuje. – rozglądnął się po parterze.

My Broken ArtistWhere stories live. Discover now