10. Wszystkiego (nie) najlepszego.

3.3K 213 151
                                    

W momencie, gdy moje powieki otworzyły się wraz z dźwiękiem budzika, wiedziałam że dzisiejszy dzień będzie porażką. Dzień narodzin, jaki co roku przypominał mi, że nie miałam na tyle szczęścia, i dalej tu jestem. I żyłam kolejny rok. Najczęściej spędzałam go w domu, przykryta kołdrą razem z Leo, najczęściej tuląc do siebie któryś z alkoholi mojego ojca. Opuszczałam szkołę, czasem udawało mi się skołować od kogoś zioło.

A w tym roku ani nie mogłam przytulić Leo, ani ukryć się w mojej kołdrze. Nie było mi z tym najlepiej.

Rodzice zawsze jeździli na cmentarz, by zapalić symboliczny znicz. Nigdy nie pojechałam z nimi. Szykując się, rzucali mi szybkie życzenia, by następnie wyjechać w stronę grobowiska. Nie wiem, czy robili to z wyrzutów sumienia, czy naprawdę chcieli zrobić coś ku pamięci swojego zmarłej córki. W tym samym czasie ta druga, ledwo żyjąca, siedziała w pokoju i patrzyła się w lustro. Za jej plecami stała siostra, którą właśnie odwiedzali rodzice. Ironia losu, której ofiarą byłam ja.

Za każdym razem. W każde urodziny.

Przycisnęłam twarz do poduszki, nie chcąc ruszać się z niezwykle ciepłego łóżka. April jeszcze spała, co mnie nie dziwiło. Nigdy nie pytałyśmy się o swoje daty urodzeń, a nawet gdyby ją to ciekawiło, prawdopodobnie dostałaby ode mnie fałszywą datę. W szkole dla niewychowanych dziewcząt nikogo nie obchodziły urodziny, więc nigdy nie poruszyłyśmy tego tematu. Może będzie lepiej, gdy wstanę szybciej od niej, i wyjdę również z pół godzinnym zapasem czasu?

Z takim nastawieniem wstałam, usiadłam na swoim krześle przy biurku, i niepewnie chwyciłam za przenośne lusterko. Zamiast spojrzeć w swoje odbicie, zerknęłam za swoje plecy. Żadnego śladu zmarłej bliźniaczki. Odetchnęłam z ulgą, otwierając swoją kosmetyczkę.

W lustrzanym odbiciu przez chwilę widziałam małe dziecko, które nawet wtedy nie cieszyło się ze swoich urodzin. Do pewnego czasu czułam w ten dzień ulgę, bo był to jedyny moment w całym roku, gdzie siostra była dla mnie znośnie miła. Mała dziewczynka, jaka z roku na rok czuła większą odrazę do trzynastego października. Po sekundzie zastąpiła je zmęczona, blada twarz, która potrzebowała warstwy makijażu by wyglądać zadowalająco.

W okno stukały krople deszczu. Świat opłakiwał ten dzień razem ze mną.

Westchnęłam niesłyszalnie, nakładając podkład roztrzęsionymi dłońmi.

                                  —

– Valentina, co ty dzisiaj tak szybko wyszłaś z akademika? Nawet nie słyszałam, jak się szykujesz. – odparła zdyszana April, rzucając swoją torbę na krzesło obok tego, na który sekundę później opadła. Od jakiejś godziny siedziałam w kawiarni, pijąc kawę ze śmietanką, oraz oglądając na laptopie Toy Story.

Szybko przełączyłam karty w wyszukiwarce. Zgodnie z moimi przypuszczeniami przyjaciółka zerknęła na ekran, krzywiąc się na widok dokumentu z pracą, do tego napisaną jej znienawidzoną, a moją ulubioną czcionką.

– Prymuska. – rzuciła.

– Chciałam sobie kupić śniadanie, zjeść je jeszcze przed zajęciami, i dokończyć pracę która zalega mi w dokumentach. – powiedziałam, stykając usta z papierowym, lekko zmiękczonym wieczkiem od kawy. Było zabarwione moją szminką, a dziubek praktycznie nie przepuszczał parującej kawy. Następnym razem będę wiedziała, by wybrać opcję w filiżance. – Chciałam cię obudzić, ale spałaś jak kamień. – skłamałam.

– I gdzie to śniadanko? – zapytała podejrzliwie.

Uniosłam pusty talerz wypełniony okruszkami z croissanta, jaki faktycznie już jest w moim brzuchu.

My Broken ArtistWhere stories live. Discover now