12. Odwiedziny wścibskiego dzieciaka.

3.4K 212 81
                                    

Christian's POV:

Obudziłem się na podłodze obsypanej srebrnym brokatem.

Wracając do żywych zacisnąłem mocniej powieki, przez które i tak cholerne swiatło się wdzierało prosto na moje wrażliwe oczy. Jęknąłem, powoli zaczynając czuć ból we wszystkich kończynach. W gardle mi zaschło, usta też potrzebowały nawilżenia. Coś z tyłu głowy mi pulsowało, i prawdopodobnie nie będzie zamierzało odpuścić do końca dnia.

Obróciłem się na plecy, zakrywając twarz dłońmi.

Wtedy rozległ się dźwięk tak głośny, że bębenki w moich uszach roztrzaskały się na milion kawałeczków. Natychmiast się podniosłem, czego sekundy potem żałowałem. Zrobiło mi się niedobrze, a głowa zawtórowała ostrym bólem.

Z upływającymi sekundami melodia stawała się coraz bardziej rozpoznawalna, chociaż ktoś niesprawiedliwie głośno puścił ją z głośnika.

– Dzień dobry, koledzy Amerykanie. – krzyknął Ivan, który jak się okazuje, stał na środku sofy unosząc źródło melodii, która była hymnem narodowym. Gdyby tego było mało, znalazł taką wersję, gdzie w tle słychać dodatkowo dźwięki rozwścieczonego orła. – Pora wstać.

Ktoś obok mnie zwinął się z bólu.

– Ivan, ty idioto. – zdołał z siebie wydusił Hudson, również leżący na drewnianych panelach. – Wepchnę ci ten głośnik głęboko w...

– Nie słyszę cię. – powiedział winny, zwiększając głośność hymnu. Jak się okazało, nasza dwójka nie była jedynymi ofiarami, ponieważ melodia bolesnych dźwięków należała do większej ilości osób.

– Pojebało cię do reszty? – jęknęła June, która zwykle stroniła od wulgaryzmów. Ale teraz, gdy mrużyła oczy na rozkładanym fotelu, nie wyglądała na zbyt przyjazną. Jej włosy były rozczochrane, koszula zmięta. Obok niej leżał jej narzeczony, który nie uległ Ivanowi, i dalej spał w najlepsze.

– Chyba umieram. – syknąłem, czując ból w każdym skrawku ciała. – Umieram jako wampir pokryty jakimś brokatem.

– Taki piękny dzień. – westchnął Ivan, nawet na chwilę nie wyłączając hymnu. – A wy śpicie do trzeciej po południu.

– I będę spać jeszcze dłużej. – oznajmiła April, leżąc twarzą do podłogi. Dalej miała na sobie strój minionka, a jej włosy trzymały się najlepiej spośród wszystkich.

Nigdzie nie było Valentiny.

– Ivan, wyłącz to gówno do cholery. – warknął Hudson, podnosząc się z wielkim bólem. Wstał na równe nogi, i trochę się bujając podszedł do przyjaciela, który z przerażeniem trzymał wysoko głośnik, nieugięcie go nie wyłączając.

Zaczęli się szarpać, Hudson aby uzyskać większą skuteczność ledwo skoczył na sofę, dorównując wzrostowi rozbawionego, lecz przestraszonego Ivana. Ten drugi zaczął skakać, by jego konkurent nie mógł dorwać głośnika, po którego gorączkowo dosięgał. Popychali się, próbowali wywalić z kanapy, ale byli równie silni, więc walka kogutów miała nie mieć końca. W powietrze leciały przekleństwa, a Ivan ciągle wyrzucał z siebie parsknięcia śmiechem. Widownia, czyli pozostali z paczki, podzielili się na dwie grupy, cicho dopingując, przy czym bardziej ich podjudzając.

Chwyciłem za telefon, mając nadzieję że zdążę nagrać dziwne i dość agresywne potyczki przyjaciół. W tym samym momencie zobaczyłem na ekranie sześć nieodebranych połączeń od siostry. Wziąłem głęboki wdech, czując jak serce zaczyna mi kołatać. Odruchowo spojrzałem na datę, zamiast zwyczajnie oddzwonić. Pierwszy listopada. Nikt nie ma urodzin, nic nie wskazuje na to by była to ważna data. Więc zerknąłem na godzinę. Kilka minut po trzeciej, tak jak zapowiedział Ivan. Zastanowiłem się jeszcze raz, co teoretycznie mogło być powodem tego, że tak natarczywie dzwoniła.

My Broken ArtistWhere stories live. Discover now