22. Promyk nadziei.

3.2K 236 58
                                    

Christian's POV:

– Stary farmer farmę miał... – podśpiewywał Ivan, ocierając opuszkami palców o swoje kajdanki.

Uderzyłem mocniej głową o murowaną ścianę. Miałem ochotę przejść przez celę, i przyłożyć mu w gębę by nie mógł dokończyć tej głupiej piosenki. Po raz dziesiąty.

– Ivan, zamknij już mordę. – wybłagałem.

– Daj mi spokój. – warknął. – Śpiewam co mi się żywnie podoba.

– Wymieniłeś już każde możliwe zwierzę, ucisz się wreszcie.

– Mówiłem, złapią nas... – zmienił temat, i odwrócił się do mnie z grymasem na twarzy.

– A co, mieliśmy uciekać do innego kraju?

– Na przykład.

– To był twój pomysł, by podrzucić tą bombę!

– A ty się na to zgodziłeś! – odgryzł się, przez co policjantka przy swoim biurku przewróciła oczami. Od jakiegoś czasu trzyma wartę za swojego kolegę, a jej zabijaczem nudy był pasjans na srebrnym laptopie.

Zachowywałem spokój. Od ponad trzech godzin, po których Valentina z pomocą powinna już tu być. Nabrałem podejrzeń, że nie pojechała prosto na komisariat. Albo w ogóle nie ruszyła się z mieszkania, by dać nam nauczkę. Z jednej strony chciałem, by nas stąd zabrała, ale z drugiej bałem się, co będzie po tym jak zdejmą mi kajdanki, i wypuszczą. Wtedy dopiero Valentina, ewentualnie razem z April, zgotuje nam piekło.

Na samą myśl o tym, co ta kobieta może mi zrobić za to, że jej akademik wypełnił się dymem, natychmiast się wyprostowałem.

Przynajmniej niech mnie stąd wypuści. Kajdanki zaczęły wpijać mi się w nadgarstki. Głowa zaczęła pulsować od burczenia w brzuchu, nie mówiąc już o uszach, które więdły za każdym razem gdy słowa wychodziły z ust Ivana.

– Mój biedny Szopen... – zaczął litanię, marudząc niemiłosiernie. – Pewnie się boi.

– Dziecko, bądź już cicho. – odparła policjantka w średnim wieku, z bardzo mocno ulizanymi włosami spiętymi w niskiego koka. – Ile można słuchać o jakimś zwierzęciu.

– Pani policjantko, otóż można bardzo długo słuchać. – Ivan wstał z ławki naprzeciwko mnie, i oparł się o metalowe kraty. Kobieta nawet nie uniosła wzroku znad ekranu komputera. – Bo to mój szop. I gdybym miał telefon, który mi zabraliście, to może pokazałbym pani zdjęcie.

Kobieta nawet nie mrugnęła na wspominkę o dzikim zwierzęciu.

– W takim razie cieszę się, że go nie masz. – cmoknęła, ciągnąc myszką po blacie. – Jeśli bardzo tęsknisz za swoim szopem, mogę ci przynieść jednego z kontenera na zewnątrz.

Ivan w szoku otworzył usta, i powoli skierował się do swojej ławeczki. W międzyczasie bezgłośnie poruszał ustami, przekazując mi, że jest wredną siksą. Zgodziłem się ruchem głowy.

– Pani kolega był o wiele milszy. – burknął, sadzając swoje cztery litery na zimnym siedzeniu.

– Wielka szkoda. – mruknęła, biorąc łyk kawy w białym kubku. – Ale zostaję z wami aż do rozprawy.

Oboje zwróciliśmy do niej głowy w tej samej sekundzie. Słowo, które spokojnie sprawiło, że poczułem jak wszystkie narządy upadają na samo dno mojego brzucha, a serce boleśnie się zaciska.

– Rozprawy? – westchnęliśmy obaj, jakby brakowało nam powietrza w płucach. Mój przyjaciel zbladł. Okropnie zbladł.

Policjantka po raz pierwszy uniosła wzrok, zerkając na nas jakbyśmy zerwali się dopiero z choinki. Ale gdy zrozumiała po naszych zdezorientowanych minach, że nie żartujemy, odchrząknęła.

My Broken ArtistWhere stories live. Discover now