Chapter 2

664 30 2
                                    


VAD

teraz

Chyba go rozszarpię.

Zadźgam, poćwiartuję i spalę. A to i tak za mało. Nie wiem, co sobie gówniarz wyobraża, ale zdecydowanie na za dużo sobie pozwala. Jestem zdolny zrozumieć, że jego obecna sytuacja nie jest spełnieniem marzeń. Nie znalazł się w niej jednak bez powodu, więc powinien docenić bynajmniej to, co robimy dla niego z Reganem.

— Pogadaj z nim, wiesz, że ja nie jestem w tym mistrzem — polecił mi brat, na co prychnąłem. — Vad, musisz być dla niego wyrozumiały, przechodzi to dość kiepsko.

— Kiepsko to z nim będzie za chwilę, jak wejdę do tego domu i znajdę tego kretyna — stwierdziłem, zatrzymując się na światłach. Rozmowy za kierownicą raczej nie należą do dojrzałych zachowań, jednak jeśli mam być szczery, miałem to w dupie.

— Spróbuj wytłumaczyć mu to z naszej perspektywy — zaproponował, na co wywróciłem oczami. Regan był najstarszy i zawsze sprawdzał się w roli mediatora. Jednak Ace raczej słabo się z nim dogaduje, więc to w moich rękach leży dbanie o niego.

— Oj, moja koleżanka z pewnością dobrze zobrazuje mu tę sytuację. Nazywa się Agresja — sarknąłem, widząc zielone światło. Ruszyłem, trzeci raz w ciągu dzisiejszego dnia przekraczając dozwoloną prędkość. Usłyszałem głębokie westchnienie po drugiej stronie. Mogłem jedynie wyobrazić sobie, jak Regan właśnie zaciska palce na nasadzie nosa, przymykając powieki. Zachowywał się dokładnie tak, jak nasz ojciec. Choć dla własnego bezpieczeństwa nigdy mu tego nie wypominałem.

— Znajdź, proszę, inny sposób.

— Wybacz Serdeczność poszła na urlop.

— Mówię poważnie — zaznaczył. — Wiem, że nie uśmiecha ci się szukać czwartej gosposi, ale Ace nie może zostać sam. Doskonale wiesz, do czego może dojść — przypomniał mi z powagą, jakbym jakimś cudem nie pamiętał, co wydarzyło się rok temu. Automatycznie spoważniałem, bo wspomnienia tamtego dnia dalej dręczyły mnie przed snem.

— Pogadam z nim. Znajdę mu pieprzoną gosposię, ale taką, która nie pozwoli mu się zastraszać — obiecałem, na co mój brat krótko podziękował i się rozłączył. Rzuciłem komórkę na siedzenie pasażera dokładnie w tym samym momencie, w którym wjechałem na odpowiednią ulicę. Tylko mój brat byłby zdolny do mieszkania na takim odludziu.

Zaparkowałem tuż przed sporej wielkości bramą, wpisałem kod do furtki i wszedłem na posesję. Starając się nie wracać do poprzedniej agresji, przekroczyłem próg, trzymając w dłoni siatkę z zakupami, które zrobiłem przed przyjazdem.

Skierowałem się do kuchni, gdzie identyczna torba z jedzeniem leżała wciąż nierozpakowana na stole. Dokładnie tak samo, jak zostawiłem ją tu w zeszłym tygodniu. Westchnąłem, odkładając zakupy na blat. Musiałem coś zrobić, zanim ten dzieciak znów zrobi coś głupiego.

Nie było go jednak w jego pokoju, salonie, ani w łazience. Wiedząc, że nie mógłby wyjść poza posesję, zszedłem do piwnicy, która wyremontowana była na luksusową, domową siłownię. Jeszcze gdy schodziłem po schodach, dobiegły do mnie dźwięki równomiernego uderzania w worek.

Nienawidziłem tego, że po tym wszystkim on nadal uwielbiał ten fatalny sport. Przywoływał on również poczucie winy, bo wiedziałem, że gdyby nie moja i Regana decyzja, może wciąż byłoby to tylko głupie nawalanie w worek pod okiem trenera.

Zastałem go spoconego, wyraźnie zmęczonego, ubranego w dresy i koszulkę. Nie miałem pojęcia, jakim cudem, będąc samemu w domu, nie trenował bez koszulki, czy choćby w szortach. Od zawsze miał dziwne nawyki.

My Tainted LiarWhere stories live. Discover now