Chapter 4

537 31 2
                                    

#MTLvea

CHICAGO

teraz


To będzie nasz mały sekret, Chicago. Nikt nie może się o tym dowiedzieć.

Podniosłam się do siadu, nabierając gwałtowny wdech. Mój oddech był przerywany, a wzrok zamglony. Odsunęłam kołdrę z nóg, czując, że zaraz ugotuję się pod nią. Mimo wysokiej temperatury panującej w pomieszczeniu na swojej skórze czułam gęsią skórkę. Wplotłam palce w splątane, ciemne kosmyki.

Bałam się zamknąć oczy na więcej niż ułamek sekundy, gdy z tyłu głowy wciąż słyszałam głos nawiedzający mnie we śnie. Próbowałam uspokoić oddech, nie myśląc o demonach przeszłości, które wciąż wracały do mnie, gdy słońce chowało się za horyzontem. Zdecydowanie ostatnie, co powinnam teraz robić, to rozpamiętywanie przeszłości, której nie mogłam zmienić.

Przeniosłam zmęczone spojrzenie na swoje ciało w długich dresach i rozciągniętej koszulce. Skrzywiłam się na paskudne wspomnienia, które wbrew mojej woli atakowały umysł. Zebrało mi się na wymioty, nie mogłam na siebie patrzeć. Odwróciłam pospiesznie wzrok, kręcąc głową, by wyrzucić z niej niechciane wizje.

Komórka leżąca obok poduszki rozświetliła się, ukazując jakieś powiadomienie, na które nie zwróciłam uwagi. Zerknęłam za to na godzinę - czwarta czterdzieści siedem. Świetnie. Szanse na to, że dziś nie będę wyglądać jak zombie były marne. Ale jeszcze mniejsze były na to, że uda mi się teraz zasnąć.

Opadłam na poduszki, wbijając spojrzenie w poszarzały sufit. Czasem lubiłam nadmiernie analizować rzeczy, na które nie miałam wpływu, jak na przykład przeszłość. Nie mogłam jej już zmienić, a i tak rozkładałam na czynniki pierwsze sytuacje z minionych lat, zastanawiając się, jak postąpiłabym w tym przypadku teraz.

Nie mogliśmy cofnąć błędu, ponieważ sztuka polegała na tym, by dobrym czynem przyćmić winę. Oczywiście, to nigdy nie było tak proste, jakby się wydawało. Nic bardziej mylnego. Ważna była jeszcze pokuta.

Nie wiedziałam tylko, że także mi przyjdzie się o tym przekonać. Myślę, że wszystko, co teraz zwalało się na moją głowę to moja pokuta za to, co zrobiłam w przeszłości.

Byłam ciekawa, czy Ace Douglas uważał spędzone ze mną chwile za błąd, który przyszło mu odpokutować. Nie widziałam go od czternastu miesięcy. Ostatni raz jego szare tęczówki spotkały się z moimi w dniu, w którym zeznawałam przeciw niemu w sądzie.

W tamtym momencie najbardziej bolał mnie fakt, że w jego oczach nie dostrzegłam wściekłości. On był zawiedziony. Zawiódł się na mnie. A wolałabym gdyby pałał do mnie najszczerszą nienawiścią, bo właśnie na to zasłużyłam. Byłoby łatwiej, gdyby po tym wszystkim na korytarzu sądu wykrzyczał mi, jak bardzo mnie nie cierpi i jak wielkim błędem okazało się wpuszczenie mnie do swojego życia. Nic z tego jednak się nie wydarzyło. Ace wyminął mnie wtedy bez słowa, unikając mojego spojrzenia jak ognia.

Złamałam mu serce, przy okazji roztrzaskując również swoje. Bo byłam pieprzoną idiotką, która za wszelką cenę chciała pomóc, nie zważając na konsekwencje. Byłam tak bardzo naiwna.

Zwlokłam się z łóżka, odsuwając od siebie myśli o tym, co wydarzyło się rok temu. Nie chciałam już więcej do tego wracać, ale jakaś głupia nadzieja wewnątrz mnie wciąż rozpamiętywała słowa Vada.

Wynagrodzenie będzie wystarczające, byś za kilka miesięcy mogła wybrać się na studia.

To było oczywiste, że o niczym innym bardziej nie marzyłam, ale nie byłam w stanie sobie wyobrazić ponownej konfrontacji z Ace'em. W dodatku idąc na studia, musiałabym zostawić tatę, a jestem pewna, że beze mnie by sobie nie poradził. Już teraz nie odrywał spojrzenia od butelki, próbując zapomnieć o tym, że nie podołał roli rodzica. Wyrzuty sumienia zżerają go od środka, a jednak nie robi nic w kierunku poprawy.

My Tainted LiarWhere stories live. Discover now